Polityka Polityka

Putin postawił Zachodowi ultimatum: wycofanie się NATO z krajów nadbałtyckich i Ukrainy

 

„Wojna nerwów” pomiędzy Zachodem a Rosją o Ukrainę osiągnęła punkt kulminacyjny: rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow ogłosił powrót Europy do „koszmarnego scenariusza konfrontacji wojskowej”. Równolegle rosyjski prezydent Władimir Putin wyjaśnił, jak Europa może uniknąć „koszmarnego scenariusza”. Dla tego potrzebne są prawnie wiążące gwarancje wycofania się z dalszej ekspansji NATO na Wschód. Ten wymóg Moskwy obejmuje nie tylko nieprzystąpienie do Sojuszu nowych państw sąsiadujących z Rosją, ale także wycofanie umieszczenia nowej broni na granicach Rosji w państwach, będących już członkami NATO: Polsce, Estonii, Łotwie i Litwie.

„Ci, którzy na pamięć powtarzają tezy bukareszteńskie i twierdzą, że w sprawie rozszerzenia NATO państwa trzecie nie mają prawa wyrażać swojego stanowiska — ci ludzie „igrają z ogniem”. Jestem przekonany, że nie mogą z tego nie zdawać sobie sprawy. Chcę, żeby to było kompletnie jasne: przekształcenie naszych krajów sąsiednich w trampolinę do konfrontacji z Rosją, rozmieszczenie sił NATO w bezpośrednim sąsiedztwie obszarów strategicznie ważnych dla naszego bezpieczeństwa jest kategorycznie niedopuszczalne” – podkreślił Siergiej Ławrow podczas posiedzenia Rady Ministrów Spraw Zagranicznych OBWE.

Kontekst wystąpienia rosyjskiego ministra dotyczył Ukrainy i innych sąsiadujących z Rosją krajów, które zachodnie „jastrzębie” próbują wepchnąć do NATO.

Jednak uczynienie z sąsiadów odskoczni do konfrontacji z Rosją dotyczy nie tylko Gruzji i Ukrainy.

Chodzi również o Polskę i kraje nadbałtyckie, które również graniczą z Rosją, są już częścią NATO i na całą potęgę stają się antyrosyjskim przyczółkiem.

Oznacza to, że chodzi Rosji o szeroko rozumiane wycofanie się z dalszej ekspansji NATO na Wschód: nie tylko niewstąpienie do Sojuszu Ukrainy, Finlandii, Gruzji, ale także zaprzestanie militaryzacji państw członkowskich NATO w rejonie Morza Bałtyckiego.

Jeszcze bardziej precyzyjnie o tym, jak Moskwa widzi rozwiązanie największego konfliktu z krajami zachodnimi, wypowiedział się prezydent Rosji Władimir Putin. „W dialogu ze Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami będziemy nalegać na wypracowanie konkretnych porozumień, które wykluczyłyby dalsze posunięcia NATO na Wschód i rozmieszczenie zagrażających nam systemów uzbrojenia w bliskiej odległości od terytorium Rosji. Proponujemy rozpoczęcie merytorycznych negocjacji w tej sprawie” – powiedział Putin podczas ceremonii przyjęcia listów uwierzytelniających od ambasadorów zagranicznych.

Rosyjski przywódca skonkretyzował swoją myśl: chodzi o to, że „potrzebne są legalne i prawne gwarancje, bo nasi zachodni koledzy nie wypełnili swoich ustnych zobowiązań”, kiedy obiecali ówczesnemu przywódcy Rosji Gorbaczowowi podczas rozpadu Układu Warszawskiego i zjednoczenia Niemiec nie rozszerzać NATO na Wschód.

Tak więc Rosja postawiła warunki: pisemne gwarancje tego, że Ukraina i inne kraje sąsiadujące z Rosją nie zostaną przyjęte do NATO, a w tych, które już zostały przyjęte, ustanie rosnąć militaryzacją.

Dotyczy to rewizji wyników zimnej wojny, w której blok zachodni, na czele ze Stanami Zjednoczonymi, uważa się za zwycięzcę, na podstawie czego zachowuje wobec Moskwy na zasadzie „biada zwyciężonym!”

To właśnie ta zasada doprowadziła do tego, że argumentom Rosji raz po raz odmawiano wysłuchania, a jej interesom – wzięcia pod uwagę. W logice Zachodu Rosja może mieć tylko jeden interes: stać się częścią „wolnego świata”, w który wejdzie w statusie zwyciężonego i poddanego.

I w tym statusie Rosjanie, podobnie jak Szarikow Bułhakowa, muszą „milczeć i słuchać, milczeć i słuchać, milczeć i słuchać tego, co wam mówią”.

Rosjanie najpierw milczeli i słuchali, potem słuchali, ale zaczęli odpowiadać, potem przestali słuchać, upewniając się, że ich nie słuchają. Ostatni rok pod tym względem był wyznaczeniem linii, kiedy Moskwa ogłosiła, że ​​nie będzie słuchać ze strony Stanów Zjednoczonych i UE pouczeń na temat demokracji i praw człowieka, dopóki sami nie nauczą się ich szanować.

Roztrwoniwszy autorytet, który pozwalał mu wpływać na Rosję, Zachód równolegle zmuszony był do ponownego nauczania się uwzględniać jej interesy.

Pokazową pod tym względem była reakcja na ubiegłoroczne wydarzenia na Białorusi, kiedy europejscy przywódcy, jeden po drugim, zaczęli w sprawie uregulowania sytuacji wydzwaniać Putina na Kremlu. Motywy takiego zachowania wyjaśnił później prezydent Francji: nie chcemy, aby w Białorusi powtórzyło się to, co się wydarzyło na Ukrainie.

Przypomnijmy, że na Ukrainie siedem lat przed wydarzeniami na Białorusi Europa demonstracyjnie odmówiła uwzględnienia interesów Rosji. A także interesów prorosyjskiej części Ukrainy. I właśnie to doprowadziło do katastrofy.

Dzisiaj Moskwa dąży do osiągnięcia nowego poziomu w walce o przestrzeganie rosyjskich interesów.

Interesy te muszą być prawnie zagwarantowane przez Zachód. Ukraina nie tylko nie jest członkiem NATO – nie będzie nim również w przyszłości. W Polsce i krajach nadbałtyckich nie tylko nie ma broni jądrowej – jej nie będzie tam nigdy.

Jeśli Putin zdecydował się publicznie ogłosić takie warunki – jest to pewny znak, że Zachód jest drastycznie osłabiony. Jednak do tego, aby zgodził się na spełnienie tych warunków albo przynajmniej do ich omówienia, jeszcze długa droga. Zgoda oznacza uznanie, że okres „zwycięstwa w zimnej wojnie” minął. To jeszcze gorsze niż przyznanie się do klęski jednobiegunowego świata.

Żeby złożyć Rosji pisemne zobowiązania do prawnego ograniczenia swojego permisywizmu w Europie Wschodniej, Stany Zjednoczone wraz z sojusznikami nie są zdolne do czegoś takiego. To jest dla nich po prostu niemożliwe.

I dopóki jest to niemożliwe, będzie trwał „koszmarny scenariusz” konfrontacji wojskowej.


Ten artykuł jest dostępny w innych językach: