Polityka Polityka

Polacy są zmuszani do tolerowania Bandery i banderowców

Źródło obrazu: pbs.twimg.com
 

Polityka historyczna Ukrainy nie znajduje zrozumienia w polskim społeczeństwie, nie akceptującym gloryfikacji „bohaterów” UPA (organizacja, zakazana w Rosji komentarz RuBaltic.Ru), którzy dokonali ludobójstwa na polskiej ludności cywilnej podczas II wojny światowej. W styczniu odmienne nastawienie Polski i Ukrainy co do wydarzeń na Wołyniu i we Wschodniej Małopolsce stało się przyczyną powstawania konfliktowych sytuacji co doprowadziło do wybuchu skandali. Jednocześnie ukraińskie probanderowskie lobby w kraju nad Wisłą, przy milczeniu i wsparciu polskiej elity rządzącej, aktywnie promuje swoją narrację historyczną. Ci, którzy próbują się temu opierać, są w Polsce oskarżani o „kremlowską propagandę”.

Polaków uczy się tolerancji wobec haseł banderowskich

Na początku stycznia polskie media doniosły o skandalu związanym z wpisem na Facebooku Dariusza Pawliszczego, wójta gminy Gromadka na Dolnym Śląsku. Pawliszczy, Ukrainiec z pochodzenia, złożył gratulacje z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia i zakończył je banderowskim pozdrowieniem „Sława Ukrainie! Herojam Sława!” Do wpisu dołączone było zdjęcie wnuczki wójta, wyciągającej rękę w rzymskim salucie.

Po publikacji informacji o tym wpisie w mediach wybuchł skandal.

W sieciach społecznościowych i na forach wójta zaczęli nazywać „banderowcem”, do tego zadzwonili do niego z propozycją wyjazdu na Ukrainę, ponieważ „nie ma prawa zajmować stanowiska w polskiej gminie oraz pobierać pensji powinien w hrywnach, a nie w złotych”.

W wyniku tego Pawliszczy został zmuszony do usunięcia swojego wpisu z Facebooka. Niemniej jednak wójt kategorycznie odmówił uznania gratulacji jako „banderowskiej”. Według niego nie ma to wszystko nic wspólnego z nacjonalizmem i jest „powszechnie stosowane na Ukrainie”.

W obronie Pawliszczego zabrał głos polski historyk pochodzenia ukraińskiego Roman Drozd, który zauważył, że hasło „nie ma negatywnych konotacji” i przypomniał, że „Sława Ukrainie!” krzyczał zarówno prezydent Andrzej Duda podczas swojej ostatniej wizyty w Kijowie, jak i przewodniczący „PiS” Jarosław Kaczyński podczas odwiedzania protestujących na Euromajdanie w 2013 roku.

W owym przypadku ukraińscy nacjonaliści poprzez swoje lobby w Polsce faktycznie otwierają „okno Overtona” w polskim społeczeństwie.

Polaków stopniowo zaczynają przyzwyczajać do tego, że używanie haseł, pod którymi ukraińscy nacjonaliści mordowali ich rodaków na Wołyniu, jest w Polsce dopuszczalne, akceptowane i powszechne.

Krytycy ukraińskiej polityki historycznej są oskarżeni o „kremlowską propagandę”

Zresztą promowaniem ukraińskiej polityki historycznej w kraju nad Wisłą zajmuje się nie tylko lobby probanderowskie, ale także przedstawiciele polskiej nauki akademickiej. W drugiej połowie stycznia na popularnym portalu internetowym „Do Rzeczy” ukazał się „kontrlist” czterech polskich historyków w odpowiedzi na apel Patriotycznego Związku Organizacji Kresowych i Kombatanckich do ministra edukacji i nauki Polski.

Należy przypomnieć, że w listopadzie ubiegłego roku Patriotyczny Związek Organizacji Kresowych i Kombatanckich zwrócił się do ministra z otwartym listem, w którym wezwał go „przezwyciężyć skutki realizowanej w Polsce nieprzerwanie po roku 1989 służalczej polityki, podporządkowanej obcym interesom, a w szczególności tzw. ideologii Giedroycia oraz wysuniętej przez Adama Michnika idei tworzenia UKR-POL-u, tj. państwa polsko-ukraińskiego pod chazarskim zarządem”.

Zdaniem autorów listu w ramach tej polityki Polska unika należytego upamiętnienia ofiar ludobójstwa popełnionego przez ukraińskich nacjonalistów i zajmuje całkowicie bierne stanowisko wobec szerzenia się na Ukrainie kultu Stepana Bandery i odradzającej się ideologii ukraińskiego nacjonalizmu integralnego.

W tekście stwierdzono, że „powstała po roku 1989 tzw. wolna Polska nie dopracowała się ani jednego solidnego ośrodka naukowego, który badałby wskazaną problematykę. Problematyka ta zgłębiana jest głównie przez działających na terenie Polski historyków ukraińskich. W zasadzie to ukraińscy historycy piszą Polakom ich historię”.

Sygnatariusze wezwali ministra do powołania „Centralnego Ośrodka Badań nad Ludobójstwem Wołyńsko-Małopolskim”. Ponadto zaproponowano do zrealizowania w kraju „ograniczenia do minimum liczby ukraińskich studentów finansowanych z kieszeni polskiego podatnika” oraz „wprowadzenie dla studentów i uczniów przybywających z Ukrainy obowiązkowego przedmiotu, służącego przeciwdziałaniu sile oddziaływania banderowskiej ideologii, którą nasączani są młodzi Ukraińcy”.

Według autorów tekstu obecna polityka wobec Ukrainy jest „kompromitacją Państwa Polskiego” i należy powstrzymać się od współpracy z tym krajem na płaszczyźnie gospodarczej, politycznej i militarnej do czasu „odcięcia się przez to państwo od jego nazistowskich tradycji”.

„Należy młodzieży tej również uświadomić, że Ukraina jest jedynym na świecie państwem pielęgnującym nazistowskie tradycje, co w przyszłości niesie zagrożenie nie tylko dla Europy, ale przede wszystkim dla bytu państwowego Ukrainy” – podsumowuje apel.

List podpisało kilkadziesiąt znanych działaczy publicznych i duchownych, w tym ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prof. Włodzimierz Osadczy, prof. Czesław Partacz i historyk Lucina Kulińska.

Apel ten nie pozostał niezauważony i z pewnym opóźnieniem na łamach „Do Rzeczy” pojawił się „kontrlist” czterech polskich historyków specjalizujących się w stosunkach polsko-ukraińskich, którzy ostro skrytykowali treść tego tekstu. W „kontrliście” patriotom i Kresowianom zarzuca się zorganizowanie „prowokacji obliczonej na zaognienie relacji polsko-ukraińskich” oraz „niebezpieczne konstatacje”, które kwestionują „w sposób wysoce nieodpowiedzialny kierunek polskiej polityki wschodniej obrany po 1989 roku”.

W końcowej części „kontrlistu” zasadniczo oskarżono sygnatariuszy o pracę na rzecz Kremla.

„Podsumowując, list otwarty Zarządu Patriotycznego Związku Organizacji Kresowych i Kombatanckich do ministra edukacji i nauki uznajemy za inicjatywę wysoce szkodliwą dla interesów Rzeczpospolitej Polskiej. Wychodzi ona naprzeciw – wierzymy, że nieświadomie – oczekiwaniom kremlowskiej propagandy historycznej w zakresie relacji polsko-ukraińskich, a w szerszym ujęciu wpisuje się w konsekwentną politykę Rosji wobec pamięci o drugiej wojnie światowej i reżimach totalitarnych w Europie Środkowo-Wschodniej. A bez wątpienia nie jest to polityka prowadzona w interesie państwa polskiego” – mówi się w kontrliście.

W oskarżeniach o pracę na rzecz Kremla w tym przypadku nie ma nic dziwnego.

W Polsce już od dawna panuje tradycja ogłaszania za agentów Putina wszystkich, którzy krytykują tok polityki zagranicznej polskich elit rządzących w ukraińskim kierunku.

Polskie władze okazały swoją tolerancję dla gloryfikacji na Ukrainie organizatora Rzezi Wołyńskiej

W grudniu ubiegłego roku Rada Najwyższa Ukrainy zatwierdziła wniesiony przez rząd wykaz historycznych rocznic, które mają być obchodzone w kraju w 2021 roku na szczeblu państwowym. W szczególności planowane jest obchodzenie 110-j rocznicy urodzin Dmytra Klaczkiwskiego, mianowanego „działaczem wojskowo-politycznym, organizatorem i pierwszym dowódcą UPA, szefem UPA na Wołyniu i uczestnikiem walk o niepodległość Ukrainy w XX wieku”.

Polska do tej postaci ma zupełnie odmienne podejście.

Nawet w polskiej Wikipedii nazywany jest zbrodniarzem wojennym, jednym z inicjatorów i naczelnym przywódcą Rzezi Wołyńskiej.

Na decyzję ukraińskiego parlamentu zareagował poseł Sejmu z „Konfederacji” Krystian Kamiński, który ocenił działalność Klaczkiwskiego następująco: „Jego historyczne dokonania sprowadzają się do rzezi polskich cywilów w tym kobiet, starców oraz dzieci. Najwyraźniej dla władz Ukrainy jest to czyn niepodległościowy”.

Kamiński takoż podkreślił, że „Polska musi na to jednoznacznie odpowiedzieć oraz rozpocząć dyskusję w jaki sposób kształtować relacje z państwem, które jawnie nami gardzi” i przygotował interpelację w tej sprawie do Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu.

Jednak rządząca partia „Prawo i Sprawiedliwość” („PiS”) wykazała się tolerancją w stosunku do ukraińskiej polityki historycznej. Krystian Kamińsky poinformował pod koniec stycznia, że „PiS”, nie wyjaśniając powodów, odwołał posiedzenie Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu, „na którym mieliśmy uchwalić stanowisko w sprawie haniebnej uchwały parlamentu Ukrainy o uczczeniu działacza OUN-UPA(organizacje, zakazane w Rosji — komentarz RuBaltic.Ru) Dmytro Klaczkiwskiego – pomysłodawcy i organizatora ludobójstwa Polaków na Wołyniu”.

W istocie polskie elity polityczne po raz kolejny wyraziły zgodę na gloryfikację działaczy ruchu banderowskiego.

Na początku stycznia Polska obchodziła rocznicę trzeciej obrony wsi Bircza przed atakiem bandy UPA, do którego doszło w nocy z 6 na 7 stycznia 1946 roku. Polscy obrońcy wtedy dali radę skutecznie stawić opór ukraińskim nacjonalistom, którzy ponieśli poważne straty i zostali zmuszeni do ucieczki.

Z okazji rocznicy internetowy portal PCh24.pl przeprowadził wywiad z prof. Tomaszem Panfilem z Instytutu Pamięci Narodowej. W rozmowie z dziennikarzem historyk powiedział, że wojna z ukraińskimi bandami w Polsce zakończyła się w roku 1947, po operacji „Wisła”. Jednak jego zdaniem „Nie można jednak lekceważyć tych, którzy mówią, że ta wojna trwa nadal, już nie w formie działań militarnych, tylko jako wojna hybrydowa”.

Wygląda na to, że ta wojna hybrydowa wciąż trwa.
Obecna aktywna działalność probanderowskiego lobby w Polsce na rzecz promowania swojej narracji historycznej i ideologii nacjonalistycznej naprawdę przypomina wojnę hybrydową, której celem jest pisanie na nowo polskiej historii i pozbawienie Polaków własnej pamięci historycznej.

Problem, jednak, polega na tym, że w konfrontacji owej polskie elity rządzące wybrały stronę wroga.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: