Polityka Polityka

Łotwa graniczy z Ukrainą: Zachód dostał geograficznego kretynizmu

 

Fenomenalnej eskalacji napięcia wokół Ukrainy towarzyszy fenomenalny przypływ głupoty ze strony zachodnich polityków, ekspertów i dziennikarzy. Skrajną manifestacją tej głupoty jest kretynizm geograficzny. W Europie i Stanach Zjednoczonych demonstrują ignorancję szkolnej geografii i jednocześnie deklarują wszechwiedzę swojego wywiadu w regionie, który donosi o „nadciągającej rosyjskiej inwazji”. Portal analityczny RuBaltic.Ru zgromadził najbardziej jaskrawe geograficzne mankamenty ostatnich miesięcy.

Smoleńsk – granica z Ukrainą

Głupota geograficzna od samego początku była podstawą zachodniej histerii wokół „rosyjskiej inwazji” na Ukrainę. Od jesieni ubiegłego roku amerykańskie media zaczęły publikować zarzuty, pochodzące ze swoich źródeł, że Putin szykuje atak na Ukrainę, ponieważ siły uderzeniowe wojsk rosyjskich skoncentrowane są pod Smoleńskiem – na granicy rosyjsko-ukraińskiej.

W rzeczywistości obwód Smoleński znajduje się na granicy z Białorusią, więc od granicy z Ukrainą oddziela go 200 kilometrów.

Nie jest to najbliższa odległość do gwałtownego przekroczenia granicy i błyskawicznego ataku.


Charków – ce Rosja”

W styczniu amerykański kanał telewizyjny CNN wyprodukował kolejną stereotypową bajkę o „rosyjskiej inwazji” na Ukrainę, w której uznał miasto Charków za część Rosji.

Z kadrów z czołgami, minierami i napisem „Charków, Rosja” widzowie mogli wywnioskować, że Putin już najechał na Ukrainę, a nawet zdołał zaanektować obwód Charkowski i dołączyć go do Federacji Rosyjskiej.

W tej kpinie Amerykanów z geografii Wschodniej Ukrainy można wyczuć głęboką ciągłość historyczną. Premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George podczas wojny domowej w Rosji był przekonany, że Charków – to jest biały rosyjski generał.

Król Jerzy Piąty odznaczył „generała Charkowa” brytyjskim Orderem św. Michała i św. Jerzego, a brytyjska misja w kwaterze głównej Denikina przez długi czas próbowała znaleźć nowo mianowanego „rycerza Jego Królewskiej Mości”, aby ogłosić mu wielką królewską łaskę.

Pani ta,

jedna z tych uczonych oszołomek,

w które Anglia jest bogata,

różniła się od swego brata,

zadufana w sobie i chuda,

chodziła zawsze o lasce,

robotnikom wykłady robiła,

respektowała ideały kultury

i uważała w szczególności,

że Charków jest generałem rosyjskim”, pisał w roku 1927 o tym przysłowiowym angielskim analfabetyzmie wielki rosyjski pisarz Władimir Nabokow.


Rostów i Woroneż nie są Rosją

Sławne tradycje brytyjskiego geograficznego idiotyzmu w naszych czasach kontynuowała brytyjska minister spraw zagranicznych Elizabeth Truss. Podczas negocjacji w Moskwie Truss oskarżyła Rosję o przygotowanie ataku na Ukrainę na tej podstawie, że wojsko rosyjskie prowadzi ćwiczenia w pobliżu granicy z Ukrainą. Rosyjscy dyplomaci zwrócili jej uwagę, że Rosja ma pełne suwerenne prawo do prowadzenia ćwiczeń wojskowych na swoim terenie i retorycznie zapytali dyplomatkę, czy uznaje suwerenność Federacji Rosyjskiej nad obwodami Rostowskim i Woroneskim.

Szefowa brytyjskiego MSZ odpowiedziała emocjonalnie, że Londyn nigdy nie uzna rosyjskiej suwerenności na tych terenach, po czym zawstydzony ambasador Wielkiej Brytanii w Moskwie musiał pochylić się do ucha swojej szefowej i wyjaśnić, że Rostów i Woroneż to tak naprawdę rosyjskie regiony, których przynależność do Federacji Rosyjskiej nie jest kwestionowana przez społeczność międzynarodową.
Po powrocie z Moskwy Elizabeth Truss spotkała się z falą kpin ze strony rodaków. Brytyjczycy mówili, że szefowa Foreign and Commonwealth Office okryła hańbą kraj i doradzali jej, aby w przyszłości siedziała w domu, ponieważ z takim rozumem nowej „żelaznej Damy” z niej i tak nie będzie.

Brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zostało zmuszone do publikacji wyjaśnienia, że ​​pani minister sądziła, iż chodzi o obwody Rostowski i Woroneski na Ukrainie. To jeszcze bardziej zwiększyło poziom ogólnobrytyjskiej zabawy. Szczególnie przepełnieni erudycją absolwenci Oksfordu cytowali przy tej okazji Nabokowa.


Granica łotewsko-ukraińska

Nie tylko Amerykanie za oceanem i Brytyjczycy po drugiej stronie Europy cierpią z powodu kretynizmu geograficznego w stosunku do Europy Wschodniej. W Europie Wschodniej geografia swojego własnego regionu jest również słabo znana.

Państwowa agencja informacyjna LETA zachwyciła wczoraj obywateli Łotwy informacją, że na granicy łotewsko-ukraińskiej jest spokojnie i napływu uchodźców z Ukrainy na Łotwę przez nią się nie przewiduje.

Najwyraźniej szkolna geografia Związku Radzieckiego była uważana w Łotewskiej SRR za dyscyplinę „okupacyjną”, wskutek tego nadszarpnięci zębem czasu autorzy i redaktorzy LETA go pomijali. Co do młodych autorów i redaktorów, to ci po „przywróceniu niepodległości” dokonali „europejskiego wyboru” i uczyli w szkole geografii tylko tych krajów, które leżą na zachód od Łotwy i są członkami NATO i Unii Europejskiej.

W każdym bądź razie nie zdają sobie sprawy, że na Łotwę z Ukrainy trzeba przedostawać się przez całą Białoruś i Litwę około tysiąca kilometrów, a granica łotewsko-ukraińska po prostu w naturze nie istnieje.


Ten artykuł jest dostępny w innych językach: