Polityka Polityka

Opuścić Ukrainę i wysłać wojska do krajów nadbałtyckich: USA handlują swoimi satelitami z Rosją

 

Rosyjsko-amerykańskie negocjacje w sprawie gwarancji bezpieczeństwa mają bardzo charakterystyczną osłonę ze strony mediów i ekspertów, bliskich administracji Josepha Bidena. Jedne i te same źródła amerykańskie piszą, że Amerykanie muszą wycofać się z Ukrainy, natomiast prezydent Biden planuje przerzucić kilka tysięcy amerykańskich żołnierzy do krajów nadbałtyckich. Sytuacja ta obnaża amerykańskie satelity w Europie Wschodniej jako obiekt cynicznych targów, w których Stany Zjednoczone, w zależności od wyników negocjacji z Moskwą, są gotowe wykorzystać Ukrainę oraz kraje nadbałtyckie jako trampolinę do ataku na Rosję lub oddać ich Putinowi.

„Biorąc pod uwagę obecne realia i pilną potrzebę skoncentrowania amerykańskiej potęgi w Azji Wschodniej, aby przeciwstawić się Chinom, staje się jasne, kiedy nasze cofnięcie mogło by idealnie się zakończyć. Mogło by się to stać na linii nierozstrzygniętej kwestii rozszerzenia NATO; z Ukrainą, znajdującą się pod nieuniknioną presją rosyjską, ale nie napadaną ani anektowaną, oraz z większym obciążeniem dla naszych sojuszników z NATO, którzy utrzymują granice bezpieczeństwa w Europie Wschodniej” – pisze Ross Douthat, kolumnista „New York Times”.

New York Times” faktycznie proponuje swoim czytelnikom – obywatelom Stanów Zjednoczonych – opuszczenie Ukrainy. Ten zawoalowany ruch nazywa się „udanym geopolitycznym wycofaniem”, w którym Ukrainie odmawia się wejścia do NATO przez około ćwierć wieku.

To znaczy, szczerze mówiąc, na zawsze.

Ponieważ „bez względu na nasze pragnienia lub pragnienia Ukrainy, jej władza po prostu nigdy nie była w stanie w pełni dołączyć się do Zachodu – jest zbyt słaba gospodarczo, zbyt podzielona wewnętrznie i… po prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie”.

Na samej Ukrainie takie podejście nazywa się „daj ubogiemu, to co nam się nie przydaję”. „Niezależna” dla Stanów Zjednoczonych jest toksycznym aktywem, no to cóż, niech Putin ją weźmie.

Oczywiście nie można powiedzieć, że takie publikacje królują w zachodnim dziennikarstwie.

Równolegle z nimi ukazują się materiały dla „wtajemniczonych”, że, na przykład, Waszyngton szykuje przerzut kilku tysięcy żołnierzy amerykańskich na granicę rosyjską – do krajów nadbałtyckich.

Prezydent USA Joseph Biden rozważa możliwość rozmieszczenia amerykańskiego lotnictwa, marynarki wojennej i piechoty w krajach nadbałtyckich – pisze ten sam „New York Times”, powołując się na swoich rozmówców. Decyzja może zostać podjęta do końca tego tygodnia.

Jakich rozmówców ma gazeta, będąca faktycznie skrzydłem medialnym Partii Demokratycznej USA, można nie konkretyzować. I tutaj ważne jest to, że ci sami pracownicy Białego Domu, którzy przekazują swojej partyjnej tubie informacje o rzekomym, pochodzącym z tego budynku, planie przerzutu do pięciu tysięcy amerykańskich żołnierzy do krajów nadbałtyckich, patrzą przez palce na materiały, które faktycznie przygotowują amerykańską opinię publiczną do oddania Ukrainy Putinowi.

Oczywiste, że obydwie publikacji „New York Times’a” są sygnałami dla Rosji. Widać to nawet w tekście. „To posunięcie [rozmieszczenie wojsk amerykańskich w krajach nadbałtyckich] będzie przełomowym punktem dla administracji Bidena, która do niedawna zajmowała dość powściągliwą pozycję wobec Ukrainy” – mówią źródła „New York Times”.

Pytanie brzmi, dlaczego te sygnały są tak sprzeczne? To wycofamy się z Ukrainy, to wyślemy 5 tysięcy do krajów nadbałtyckich. Jaki wspólny mianownik mogą mieć te dwa przesłania?

Tylko jeden.

Amerykańskie satelity w Europie Wschodniej są objektem cynicznych targów, w których Stany Zjednoczone, w zależności od wyników negocjacji z Moskwą, są gotowe wykorzystać Ukrainę oraz kraje nadbałtyckie jako trampolinę do ataku na Rosję albo oddać ich Putinowi.

Co więcej, drugi scenariusz nie jest promowany przez marginałów. „New York Times”, „USA Today”, „Forbes”, „National Interest”… ich autorzy to ekspercka elita medialna Ameryki, która w szerokim znaczeniu jest częścią elity politycznej. I ta elita, na prośbę dobrych znajomych na wysokich stanowiskach rządowych, promuje „Urbi et Orbi” prostą ideę: Europa Wschodnia jest peryferiami Imperium Amerykańskiego, a najważniejsze jest teraz powstrzymanie wzrostu Chin. Dlatego, mając określone gwarancje ze strony Putina odnośnie tych samych Chin, można – i powinno! – poświęcić sojuszników w strefie przygranicznej Rosji.

Przy tym, aby Putin był bardziej przychylny, można wykorzystać potencjał geopolityczny tych terytoriów i pogrozić mu wysłaniem wojsk na granicę rosyjską.

Same terytoria i ich przyszłość w tym fascynującym procesie targów z Moskwą odnośnie Chin nie interesują żadnego z Amerykanów. A najbardziej obraźliwe dla Polski, Ukrainy czy krajów nadbałtyckich jest to, że nie mają tu nic do zarzucenia. Wybrali dla siebie funkcję „Pan kazał – sługa musi”, a swoją polityką zagraniczną i w dużym stopniu wewnętrzną służą interesom USA.

Dzisiaj w interesach Stanów Zjednoczonych leży odmowa dalszego wspierania antyrosyjskiej polityki tych krajów i uznanie ich za sferę żywotnych interesów Rosji.

I na tym koniec kropka.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: