Polityka Polityka

Litwini zakłócili dzień zwycięstwa Litwy nad „sowieckim okupantem”

 

Państwo litewskie zaczęło bać się spotkań ze swoim narodem. Po wygwizdaniu członków rządu na wiecu z okazji rocznicy starć pod wieżą telewizyjną w Wilnie, władze spodziewają się, że tłum w podobny sposób zakłóci inne litewskie święta państwowe. Totalny spadek popularności rządzących konserwatystów, który do tej pory wyrażał się w liczonych przez socjologów procentach poparcia, teraz wyraża się w publicznej hańbie najbardziej żałosnego rządu w najnowszej historii Litwy.

Krwawa prowokacja w nocy 13 listopada 1991 roku pod Wileńską wieżą telewizyjną nazywana jest na Litwie „Dniem Obrońców Wolności” i z inicjatywy tych, którzy właśnie tą prowokację zorganizowali, obchodzona jest jako święto państwowe.

Kolejną rocznicę 13 stycznia władze litewskie postanowiły uczcić uroczystym wiecem i zgromadziły tysiące Litwinów na centralnym placu Wilna. Nawiasem mówiąc, jest to kolejne potwierdzenie, że obecny rząd Litwy jest alternatywnie uzdolniony, co od dawna rozumieją zarówno Litwini, jak i obserwatorzy spoza Litwy.

Plac Niepodległości, na którym planowana była impreza, miał przypominać organizatorom o zamieszkach z ubiegłego lata, kiedy tysiące niezadowolonych zgromadziło się pod budynkiem Sejmu, a następnie próbowało zablokować tam posłów rządzącej partii konserwatystów. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy socjologowie nie odnotowali wzrostu powszechnej miłości do „landsbergistów” – jedynie dalszy spadek popularności. Być może organizatorzy akcji myśleli, że „swięta data” 13 stycznia połączy władze z narodem?

Psu pod ogon.

Wiec na cześć „moralnego zwycięstwa” litewskiego sprzeciwu „sowieckim okupantom” zakończył się tym, że ludzie jego zakłócili, wygwizdując ministrów i uniemożliwiając im wygłaszanie patetycznych przemówień z trybuny.

Oficjalne media delikatnie napisały o fiasku, które miało miejsce: na wiecu 13 stycznia słychać było nie tylko okrzyki poparcia. Rządzący politycy w skandaliczny sposób ogłaszali, że do patriotycznych litewskich mas wdarło się kilku antypaństwowych prowokatorów.

Jednak kłamać w epoce powszechnej przejrzystości informacji i publicznego dostępu do niej nie ma sensu. Relację z wydarzeń poprzez jedno kliknięcie może obejrzeć każdy: ten filmik wyraźnie pokazuje, że słowo „hańba” wobec władzy, stojącej na trybunie, jest wykrzykiwane przez cały wielotysięczny tłum, więc odejścia rządu domaga się nie „kilku” prowokatorów, a społeczeństwo.

Histerię, która wybuchła w obozie rządzącym, można skonstatować dzięki dwóm cytatom.

„Włączyłem transmisję z placu pod parlamentem. Wszyscy, którzy przybyli tam nie po to, aby uczcić pamięć ofiar 13 stycznia, ale wziąć udział w wiecu przeciwko władzy – jesteście piątą kolumną Rosji, pożytecznymi idiotami i rakiem społeczeństwa” – powiedział doradca burmistrza Wilna Karolis Žukauskas w pełni zgodnie ze znanym litewskim kawałem: „podstępny Kreml nafajdał mi w spodnie”.

„Co to za ludzie, to jest Jedność. Nie nazywajcie ich ludźmi Litwy. Faszyści, Jedność. Oczywiście, to jest problem. Jest wielu wariatów. W naszych czasach jedność była odrębna, i kiedy pewnego dnia odbyły się tu dwa wiece pod parlamentem, poszedłem i poprosiłem ludzi, aby się do nich nie zbliżali. Niech krzyczą, co chcą, ale nasze życie toczy się swoją drogą” – z doznanego szoku przeszedł na werbalny bełkot główny bohater uroczystości, przestarzały „ojciec narodu” Vytautas Landsbergis. To właśnie on w roku 1991 kierował ruchem na rzecz niepodległości Litwy i wzywał naród do obrony swoimi ciałami wejść do Wileńskiej wieży telewizyjnej, w wyniku czego zginęło 14 osób.

Szok głównego organizatora krwawej prowokacji pod wieżą telewizyjną jest zrozumiały.

31 lat po specjalnej operacji przejęcia władzy naród Litwy pokazał, jak bardzo nienawidzi tych, którzy „dali mu wolność”.

Wcześniej można było to wywnioskować jedynie z suchych danych socjologicznych, według których ocena poparcia rządzących „landsbergistów” („Związek Ojczyzny – Litewscy Chrześcijańscy Demokraci”, lit. „Lietuvos Krikščionys Demokratai”, LKD – komentarz RuBaltic.Ru) jest jednocyfrowa, a działalność ministra spraw zagranicznych Gabrieliusa Landsbergisa, którego dziadek, „ojciec narodu”, marzył wciągnąć na stanowisko prezydenta, popiera ledwo 3% Litwinów. Teraz Litwini bezpośrednio wyrazili swój stosunek do „rodzinki Landsbergisów” i ich partii.

Aby temu zapobiec, władze podjęły bezprecedensowe środki bezpieczeństwa w przeddzień „świętej daty”, utworzyły dużą pustą „przestrzeń bezpieczeństwa” pomiędzy trybuną a tłumem na placu przed parlamentem. Nic nie pomogło. Litwini nie atakowali swoją „elitę” pięściami, jak latem, ale okrzykami jasno dawali do zrozumienia, co o niej myślą.

Święto „moralnego zwycięstwa” narodu litewskiego nad „imperium zła” zostało zakłócone przez sam naród litewski, i teraz upokorzeni przez niego władcy mogą tylko podjąć próbę przekonania siebie i swojego najbliższego otoczenia, że zostali wygwizdani nie przez zwykłych Litwinów, lecz tylko przez agentów Kremla.

Po traumie, której doświadczyli, już teraz denerwują się, że kremlowscy agenci tak samo zakłócą ich kolejne święta państwowe: Dzień Niepodległości Litwy 16 lutego oraz Święto Niepodległości 11 marca. Ale jedynym sposobem uchronienia się przed spotkaniem z „elementami antypaństwowymi” jest tylko całkowite uniknięcie spotkania ze wszystkimi Litwinami.

Więckoniec ze wspólnymi uroczystościami w święta państwowe! Litwini niech imprezują sami sobie, a władza – sama sobie. Bo i tak od dawna żyją w dwóch różnych światach – ta pożyteczna praktyka musi zostać utrwalona doktrynalnie.

Bez narodu„elita” Litwy będzie żyła łatwo i komfortowo.

Można samemu sobie opowiadać o tym samym 13 stycznia, jakie to było wielkie zwycięstwo nad „krwawym okupantem”, i nikt nie porówna dwóch faktów i nie powie, czy to zwycięstwo było moralne, czy niemoralne.

Nikt nie będzie pamiętał zeznań medyka sądowego, że kule do ludzi spod Wileńskiej wieży telewizyjnej leciały nie od strony wojsk sowieckich, ale z dachów sąsiednich domów. Nikt nie zapyta, jak obrończyni wieży telewizyjnej mogła zginąć z powodu tego, że została przejechana przez sowiecki czołg, jeżeli po śmierci w jej ciele nie było ani jednej złamanej kości? Nikt nie zacytuje rewelacji przywódcy bojowników „Sąjūdisa”, Audriusa Butkevičiusa, że to właśnie on ​​zapewnił Litwie moralne zwycięstwo w walce z ZSRR, nakazując rozlew krwi, by dać zachodnim mediom rozdzierający duszę obraz.

Tym bardziej nieobecność Litwinów znacznie ułatwi życie władzom litewskim. Można „powstrzymywać” Rosję, walczyć z Chinami i własnymi kompaniami, które kupują chińskie towary, zabronić swojej kolei przewożenia białoruskich ładunków i pozostawić tysiące swoich ludzi bez pracy. I nikt na wiecu nie będzie gwizdał, znieważał, tkał nosem ministra spraw zagranicznych i wnuka samego „ojca narodu”, który był wybrany przez dziadka na nowego prezydenta, że ​​poparcie społeczne dla jego działalności wynosi 3%.

Idealnie byłoby, gdyby przywódcy Litwy rządzili krajem, w którym w ogóle nie ma ludzi.

A sądząc po tempie, w jakim już od 30 lat wymiera Litwa, to zadanie jest pomyślnie dochodzi do skutku.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: