Polityka Polityka

Polska „wyzerowała” szanse Ukrainy i Białorusi na wejście do UE

Źródło obrazu: replyua.net
 

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu nakazał Polsce codziennie płacić milion euro grzywny za „odstąpienie od zasad praworządności”. Zasadniczo są to sankcje gospodarcze UE wobec państwa członkowskiego. Konflikt Polski z Unią Europejską ma bezpośrednie znaczenie dla byłych republik radzieckich. Zachodni Europejczycy zaczynają rozumieć, że strategicznym błędem było przyjęcie do swojego związku dużego słowiańskiego kraju, który znacznie się od nich różni mentalnie. Dla Ukrainy, Białorusi i innych wschodnich sąsiadów „Zjednoczonej Europy” zachowanie Polski kładzie kres nadziei, że kiedyś zostaną przyjęci do UE.

„Byłe państwo komunistyczne próbuje wdrożyć obraz alternatywnej rzeczywistości, tworząc własną małą bańkę fejków – tak jak robił to z powodzeniem Donald Trump, gdy był prezydentem Stanów Zjednoczonych” pisze szwedzkie wydanie o niedawnym posiedzeniu w Parlamencie Europejskim na temat zachowania Polski. – Bezczelność i zadufanie w sobie Polski w czymś budzi nawet sympatię. Rzadko można zobaczyć Panią przewodniczącą Komisji Europejskiej tak głęboko przygnębioną i zaniepokojoną, jak wtedy, gdy przez zaciśnięte zęby mówiła do polskiego premiera, że UE nie zamierza stać bezczynnie w obliczu skandalicznego zachowania ze strony Polski”.

W środkach masowego przekazu państw „Starej Europy” krążą dziesiątki podobnych materiałów. Mają jeden motyw przewodni.

Polska jest hańbą dla integracji europejskiej, jej zachowanie zagraża istnieniu Unii Europejskiej.

W niezwykle dosadnej formie tę myśl wyrazili holenderscy karykaturzyści, przedstawiając Rzeczpospolitą jako okropnego chłopa w waciaku, który zbija kręgle – kraje UE. Karykatura pod każdym względem ma charakter pokazowy.

W ogniu kłótni, jak to często bywa, burzy się wszystko, co jest powierzchowne i politycznie poprawne, lecz pozostają odsłonięte głębie podświadomości. W tym przypadku akurat wychodzi na jaw wszystko to, co Europejczycy myślą o Polakach.

A myślą o nich to samo, co myśleli od wieków. Barbarzyńcy wschodni, słowiańskie świnie. Polska była historycznie uważana za pas graniczny, gdzie kończy się Europa, a zaczyna się Azja. Położona na wschodzie Rosja (Moskwa) była już jednoznacznie uznawana za Azję, ale i Polskę zachodni Europejczycy nigdy nie uważali za pełnoprawną część Europy.

Dopóki rozszerzająca się na wschód Europa była dziarska i pewna swojej siły, a Polska i inne państwa postsocjalistyczne wyrażały chęć zachowywania się jak wzorowi uczniowie Francji, Niemiec i innych „ojców-założycieli” Unii Europejskiej, takiego typu rozmowy nie były w modzie.

Jednakże teraz, kiedy konflikt między Polakami a „Starą Europą” dochodzi do skandalicznego starcia w Brukseli, pytanie, czy konieczne było przyjęcie do UE narodu tak różniącego się mentalnością i doświadczeniem historycznym od mieszkańców brzegów Rodanu i Renu okazało się w centrum uwagi.

Z Polską u Europejczyków wyszło tak samo jak z aktywistką Szuroczką z „Biurowego Romansu”. W roku 2004 na fali entuzjazmu dostała awans do UE i od tego czasu nie potrafią ją z powrotem zdegradować. Wszyscy europejscy funkcjonariusze wzruszają ramionami: dokumenty statutowe UE nie przewidują mechanizmów prawnych, jak wygnać kraj z Unii Europejskiej. Kiedy zaczynała się Unia Europejska, nie zakładano, że może w niej być kraj, wobec którego konieczne będzie zastosowanie takich środków.

Zatem maksimum, jakie można wykorzystać do wywierania wpływu na Polskę, to pozbawienie jej prawa do głosowania w Radzie Europejskiej oraz dotacji z budżetu UE. Innymi słowy, nałożyć na nią sankcje. Ostatni środek jest już stosowany: dzienna grzywna w wysokości 500 tysięcy euro za pracującą kopalnię „Turów” – to właśnie są zawoalowane sankcje wobec Warszawy.

Przy tym dla Europejczyków jest zupełnie jasne, co mają robić ze wschodnimi sąsiadami Polski.

Po tak złych doswiadczeniach z Polską, Ukraina, Mołdawia, Białoruś i inne kraje „Partnerstwa Wschodniego” nigdy w życiu nie zostaną przyjęte do UE.

Bo w ich przypadku rozerwanie mentalne jest jeszcze bardziej oczywiste niż z Polską. Polska przynajmniej jest krajem katolickim, państwa „Partnerstwa Wschodniego” są prawosławne (poza Azerbejdżanem, bo tam w ogóle jest islam). Polska była historycznie postrzegana jako granica między Europą a Azją. Wszystko na wschód od niej, w oczach Europejczyków – to zdecydowanie jest Azja.

Jeśli Parlament Europejski trzęsie się od kilkudziesięciu polskich delegatów, można sobie wyobrazić, co się tam stanie, gdy uzupełnią go… posłowie Rady Najwyższej Ukrainy. Bójki, race, blokowanie mównicy, piosenki o Banderze i szarpanina zza nich z tymi samymi Polakami.

I już nikomu nie powiesz, że Ukraińcy są zdolnymi uczniami, że dążą do europejskich wartości i standardów. Polacy również dążyli i byli wzorowymi uczniami, kiedy prosili o przyjęcie do UE. A gdy już weszli, poniosła ich ułańska fantazja.

Paradoks historii polega na tym, że to właśnie Polska, która przez wiele lat była „dyrygentem” integracji europejskiej byłych republik radzieckich, swoim zachowaniem kładzie kres ich perspektywom wejścia do UE.

Partnerstwo Wschodnie” dla Europy wreszcie staje się optymalną formą interakcji z Ukrainą, Mołdawią i innymi. Kraje postsowieckie stowarzyszone z UE mają zobowiązania wobec Brukseli, ale nie mają żadnych praw.

Zresztą w przyszłości nie będzie potrzeby zastanawiać się, jak wygnać ich z UE, jeśli zaczną zachowywać się po polsku.

Nie brać ich do UE – i już.

Wtedy i wyganiać nie będzie potrzeby.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: