Polityka Polityka

Putin znalazł sposób na upokorzenie Bidena w odpowiedzi na nazwanie jego „zabójcą”

Źródło obrazu: RuBaltic.Ru
 

Kreml chłodno zareagował na propozycję spotkania prezydenta USA Josepha Bidena z rosyjskim odpowiednikiem Władimirem Putinem na neutralnym terytorium. Moskwa odpowiedziała, że ​​do tego spotkania nie należy się spieszyć, a Putin zgodzi się na nie tylko wtedy, gdy Stany Zjednoczone nie będą wprowadzać nowych sankcji wobec Rosji. Taka reakcja Putina jest ciężkim ciosem dyplomatycznym dla Ameryki. Jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe, aby ktokolwiek na świecie zlekceważył ofertę spotkania się z głową Stanów Zjednoczonych i postawił przed Białym Domem warunki, na których takie spotkanie było by możliwe.

Wraz z eskalacją kryzysu ukraińskiego wielu zachodnich oraz rosyjskich opozycyjnych komentatorów stwierdziło, że „Putin to wszystko zaaranżował”, aby podjąć bezpośrednie negocjacje ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie warunków pokojowego współistnienia obu mocarstw nuklearnych.

Czyli asocjacja Ukrainy z Unią Europejską, Majdan, obalenie Janukowycza, Krym i Donbas – wszystkiego tego tak naprawdę potrzebował Putin, aby zaaranżować „nową Jałtę” z Barackiem Obamą i jak to było po II wojnie światowej, ponownie podzielić Europę na strefy wpływów geopolitycznych.

Więc skoro dostęp do bezpośrednich negocjacji ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie Ukrainy i wszystkiego innego jest ostatecznym celem Kremla, to Biały Dom nie powinien wyrażać zgody na te negocjacje w żadnym wypadku.

W latach 2014–2016 tej idei aktywnie bronili wszyscy zawodowi „wojownicy z putinizmem”, zwłaszcza z Europy Wschodniej, gdzie w pewnym momencie szczerze uwierzyli, że taki kraj jak Rosja może zostać poddany całkowitej izolacji dyplomatycznej.

Administracja Baracka Obamy całkowicie podzielała ten pomysł i po Krymie raz za razem odrzucała możliwości organizowania szczytów na najwyższym szczeblu z kierownictwem Federacji Rosyjskiej. Przybycie do Białego Domu Donalda Trumpa, który wyraził chęć „dogadania się z Putinem”, zostało odebrane przez apologetów „powstrzymywania Rosji” jako porażka. Rozmowy Trump — Putin w Helsinkach były w ich oczach katastrofą przez sam fakt, że się odbyły.

Nadzieja na wiceprezydenta Baracka Obamy Josepha Bidena polegała na tym, że ten porzuci ekscentryczność Trumpa i wróci na systemowy amerykański kurs przekształcenia Rosji w „czarną owcę” polityki globalnej.

Rzeczywistość okazała się znacznie ciekawsza.

Biden, chociaż nazywa Putina „zabójcą”, dzwoni do niego znacznie częściej niż do amerykańskich satelitów, proponuje zorganizowanie negocjacji i spotkania... Ale w Moskwie w odpowiedzi zaczynają stawiać warunki i nie wykazują zbytniej chęci do spotkań z amerykańskim prezydentem.

Obecne zaostrzenie wokół Ukrainy dobrze pokazuje, jak zmienił się świat w ciągu ostatnich 7 lat. Raczej dla Ukrainy nic się nie zmieniło. Obecnie w Kijowie, podobnie jak w poprzednich latach, modlą się do aparatu telefonicznego i czekają na „grzmot niebiański” dzwonka od właściciela z Waszyngtonu. Dla Władimira Zełenskiego długo wyczekiwany, wymodlony dzwonek od Bidena stał się zarówno celem, jak i rezultatem narastających napięć w strefie działań bojowych.

Jednak następnie Biden zadzwonił do Putina, a później Biały Dom oficjalnie na szczeblu najwyższym zażądał spotkania z prezydentem Rosji na terytorium jednego z krajów europejskich. Czyli zadecydować o losie Ukrainy bez samej Ukrainy (Kijów nie odważył się nawet szczęknąć na ten temat, bo Stany Zjednoczone — to nie są Niemcy z Francją).

I tutaj reakcja była zupełnie inna.

Sekretarz prasowy Putina Dmitrij Pieskow odpowiedział na propozycję Bidena słowami „tutaj nikt nie będzie się śpieszył” i konieczne jest, aby „taka inicjatywa i słowa o potrzebie dialogu były skorelowane z rzeczywistymi czynami”. Jeżeli Stany Zjednoczone po propozycji spotkania wprowadzą nowe sankcje wobec Rosji, Moskwa uzna to za fakt, że słowa władz amerykańskich o potrzebie dialogu są sprzeczne z ich czynami.

Innymi słowy, że jak będą nowe sankcje — to nie będzie szczytu rosyjsko-amerykańskiego na najwyższym szczeblu.

Tym samym Kreml faktycznie zrezygnował z bezpośrednich negocjacji w sprawie Ukrainy i innych zagadnień z przywódcami USA.   

Ponieważ było jasne, że nowe sankcje na pewno będą. Zostały one wprowadzone następnego dnia po apelu Bidena, wzywającego do dialogu. Nie mogło nie być nowych sankcji, bo spotkanie z Putinem — to jest manewr taktyczny, natomiast „powstrzymywanie” Rosji — to linia strategiczna. Rosja przez Amerykę rozumiana jest jako jedno z dwóch głównych zagrożeń dla amerykańskiej globalnej dominacji i dopóki ekonomiczna przewaga nie umknie z rąk Waszyngtonu, ten będzie z niej korzystał.

Więc jeżeli konfrontacja i wrogość nadal pozostają strategicznym wyborem establishmentu waszyngtońskiego wobec Rosji, to na co i po co te bezpośrednie negocjacje? Tylko po to, by doświadczyć szczęścia przebywania w tym samym pokoju i rozmawiania na równi z samym prezydentem Stanów Zjednoczonych? Dla czegoś takiego nie ma potrzeby być suwerennym krajem, wystarczy być marionetką zależną od Amerykanów. Jednak Rosja — to nie jest Polska, nie Ukraina czy kraje nadbałtyckie, a Putin — to nie jest Dudą ani Zełenski.

Dlatego Kreml posłużył się manewrem Białego Domu, aby dotkliwie upokorzyć Bidena: w odpowiedzi na propozycję negocjacji, rzuconą przez „światowego przywódcę” z carskiego ramienia, zaczął stawiać Ameryce warunki, w których takie negocjacje mogą się odbyć.

Gdy globalny lider zaprasza, nie ma dla niego żadnych warunków. Jak mówił szef gangu Garbaty z słynnego filmu Stanisława Goworuchina „Miejsca spotkania nie można zmienić”: „Jak zapraszam w gości, spieszą do mnie na czworakach”. Dziś jednak „globalny lider” jest taki, że nie chce z nim rozmawiać nawet Korea Północna. Podczas gdy prezydent Ukrainy cierpi z powodu braku uwagi ze strony Bidena, sam Biden nie może dodzwonić się do Kim Dzong-Una.

Oczywiście, dopóki Ameryka zachowa broń nuklearną i Jego Wysokość Dolara, trudno się z tym nie liczyć. Jednak nawet przy potędze militarnej i ekonomicznej nie da się zdobyć szacunku, jeśli prezydent USA najpierw nazywa kolegę „zabójcą”, następnie boi się z nim wyjaśnień na żywo, a później proponuje negocjacje.

Wielkie czy nie wielki kraj Ameryka — taki jej przywódca może tylko wzbudzać pogardę. I Putin nie przegapi żadnej okazji, by tę pogardę wyrazić.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: