Polityka Polityka

Rosja nauczyła się skutecznie przeciwdziałać NATO na Bałtyku

Źródło obrazu: twitter.com
 

NATO kontynuuje zwiększanie swoich sił zbrojnych w Europie Wschodniej w pobliżu rosyjskich granic. Na bazie centrum prasowego MSW „Rossija Siegodnia” odbyła się prezentacja raportu „Minimalna reakcja na rosnące zagrożenia”, poświęconego temu problemowi. O tym jak Rosja nauczyła się reagować na zagrożenia zewnętrzne, czym są siły zbrojne republik nadbałtyckich i dlaczego Polskę należy traktować poważnie – portalowi analitycznemu RuBaltic.Ru powiedział współautor raportu, doktor nauk ekonomicznych, profesor Katedry Europeistyki Uniwersytetu Państwowego w Sankt Petersburgu, Prezes Rosyjskiego Stowarzyszenia Studiów Bałtyckich Nikołaj Mieżewicz.

- Panie Mieżewiczu, w moim zrozumieniu przeciętnego obywatela informacje o wojsku i kompleksie wojskowo-przemysłowym (KWP) nie powinny być otwarte, w przeciwnym razie odkrywamy karty przed naszym potencjalnym wrogiem. Niemniej jednak zarówno na Zachodzie, jak i w Rosji regularnie publikowane są dość szczegółowe raporty na temat układu sił w różnych regionach. Czy wszystkie te dane są w domenie publicznej? Albo może widzimy tylko wierzchołek góry lodowej?

- Zacznę od końca: widzimy szczyt. Widzimy na przykład stałe wydatki na obronność w budżetach krajów europejskich. Wszystko to jest dyskutowane publicznie.

Jeśli mówimy na przykład o Estonii, to w XXI wieku nie można już kupić dywizjonu artylerii samobieżnej za bardzo znaczną kwotę i rozlokować go w taki sposób, aby nikt tego nie wiedział: za duże „szydło”, żeby można było go schować w worku.

Wiadomo, że Rosja, Chiny czy Stany Zjednoczone mogą ukryć co najmniej 20 tysięcy tych haubic (nikt tego nie zauważy). Ale pieniądze wydzielane są publicznie. Stosunkowo mało jest artykułów zamkniętych. Ogólny wolumin wydatków wojskowych dzisiaj nie jest ukrywany ani na Zachodzie, ani w Rosji. Ponieważ jest dużo informacji, które można analizować.

- „Minimalna reakcja na rosnące zagrożenia” – to jest tytuł najnowszego Pana raportu. Czyli stwierdza Pan, że Rosja reaguje niezwykle powściągliwie (a może nawet zbyt powściągliwie) na rozbudowę sił NATO w Europie Wschodniej?

- Ja i mój współautor Jurij Michajłowicz Zverev wychodzimy z założenia, że ​​w Rosji, po pewnym doświadczeniu (nie zawsze prostym), nauczyliśmy się dawać właśnie minimalne odpowiedzi na zewnętrzne zagrożenia.

Ponieważ nie możemy przeciwstawić się każdemu dolarowi naszym własnym dolarem, przeciw każdemu żołnierzowi NATO – naszym własnym żołnierzem. Nasi przeciwnicy są zbyt silni.

Podam taki przykład. Aby zabić komara, człowiek, ze względu na swoją naturę, zużywa tysiące, dziesiątki tysięcy razy więcej energii niż to jest konieczne. Bierze ręcznik lub kapcie, uderza z siłą w ścianę. Ze ściany spada obraz, z szafki – wazon... Tak, komar nie żyje. Ale czy naprawdę było warto?

Pragnienie naszych przeciwników, by nas wykrwawić, jest faktem. Dlatego musimy zoptymalizować naszą reakcję i nie odpowiadać na prowokacje na zasadzie „lufa przeciwko lufie”.

Naszym zadaniem jest poinformowanie wroga, że ​​jego prowokacje nie pozostaną bez odpowiedzi.

I to właśnie robimy.

- Pana raport zawiera kronikę rozbudowy sił NATO w Polsce i krajach nadbałtyckich w latach 2004-2021. To dość długi okres czasu. Czy są w nim jakieś punkty odniesienia, kiedy aktywność militarna Sojuszu Północnoatlantyckiego w Europie Wschodniej wzrastała?

- Niewątpliwie. Stało się to po tym, jak Gruzja zaatakowała rosyjskich żołnierzy sił pokojowych, złamała wszystkie umowy międzypaństwowe i prawo międzynarodowe, a my zareagowaliśmy. Drugi punkt – to jest Ukraina.

Chcieliśmy jednak pokazać, że rozmieszczenie sił NATO w krajach nadbałtyckich i w Polsce rozpoczęło się przed wydarzeniami z roku 2008 i 2014 (NATO po prostu wykorzystało te wydarzenia do uzasadnienia swoich działań). Dlatego chronologia w naszym raporcie nie zaczyna się od roku 2008, ale znacznie wcześniej.

W mediach i na poziomie eksperckim aktywnie poruszają temat działalności wojskowej Sojuszu Północnoatlantyckiego w tych samych krajach nadbałtyckich. Znacznie mniej mówi się bezpośrednio o armiach – litewskiej, estońskiej czy łotewskiej…

- Ma Pan rację, są siły NATO, ale są też siły zbrojne narodowe. W Estonii wyglądają bardzo i to bardzo skromnie. To staje się powodem do kpin ze strony niektórych niezbyt profesjonalnych ekspertów. W stylu: a co tam jest, w tej Estonii? Dwa zardzewiałe czołgi?

Po pierwsze już nie dwa – już znacznie więcej.

Po drugie, Polska i republiki nadbałtyckie wspólnie posiadają bardzo znaczące narodowe siły zbrojne, które istnieją jak oddzielnie, tak i równolegle z siłami NATO.

Nie należy o tym zapominać.

- Tak, z Pana raportu dowiedziałem się, nie bez zaskoczenia, że ​​Polska posiada czwartą co do wielkości flotę czołgów (po USA, Turcji i Grecji) w NATO, czyli nieco mniej niż liczba takich czołgów w Siłach Zbrojnych Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch razem wziętych.

- Na terenie Wielkiej Brytanii, państwa wyspiarskiego, nigdy nie toczono bitew pancernych. A w Polsce doskonale wiedzą, czym jest czołg i do czego służy w bitwie.

- Logiczne pytanie: na jakie rodzaje broni stawiają Polska i kraje nadbałtyckie? Z czołgami już zrozumiałem. A co jeszcze mają w priorytecie?

- Polska jest pod tym względem uniwersalna. Jej siły zbrojne mają zarówno zdolności obronne, jak i ofensywne. Chcę przypomnieć, że czołg nie jest bronią defensywną.

Narodowe siły zbrojne Litwy, Łotwy i Estonii są bardziej zorientowane na obronność. Ale ostatnio rozróżnienie między bronią defensywną a ofensywną zaciera się.

Na przykład Estonia, przygotowując się do zawarcia umowy na zakup pocisków przeciwokrętowych, rozważa również ich zastosowanie do celów naziemnych. Celem naziemnym jest Sankt Petersburg.

- Wskażmy tutaj jeszcze jeden wniosek z Pana raportu: „Konflikt na bałtyckim teatrze działań wojennych na dzień dzisiejszy nie jest najbardziej prawdopodobny”.

- Oczywiście. Nasi nadbałtyccy sąsiedzi rozumieją, że nie ich żołnierze za dwa dni dotrą do Krasnojarska. W przypadku prawdziwej kolizji wszystko będzie odwrotnie. Jeśli porównamy myślenie wojskowo-polityczne Tallina i Kijowa, to musimy przyznać, że w Tallinie siedzą bardziej trzeźwo myślące ludzie.

- Pamiętam, że ci ludzie chcieli umieścić w swoim kraju broń jądrową.

- Nie przez przypadek powiedziałem „bardziej trzeźwo myślące ludzie”. Co więcej, dla Tallina to gra, ale dla Kijowa wszystko jest na poważnie.

Dlatego Ukrainy nie wezmą do NATO. Limit na idiotów został wyczerpany po roku 2004.

- Pana raport analizuje sytuację w Polsce i krajach nadbałtyckich. Ale to nie są równorzędne figury na szachownicy NATO, prawda?

- Dokładnie tak. Polska jest wpływowym krajem o dość silnej gospodarce i rozwiniętym społeczeństwie obywatelskim (chociaż zarażonym antyrosyjskimi kompleksami). Kraje nadbałtyckie tego nie mają.

Głównym zasobem Litwy, Łotwy i Estonii jest złośliwość. Brak wagi politycznej starają się zrekompensować głupotą i złośliwością.

Ale Polskę wszyscy będą traktować poważnie. Więc musimy też odbierać ją poważnie i z szacunkiem.

Godny przeciwnik zasługuje na szacunek.

- Zauważyłem, że republiki nadbałtyckie od dawna błagają swoich zachodnich sojuszników o systemy obrony powietrznej. Szczególnie Litwini – zarówno była prezydentka Dalia Grybauskaitė, jak i obecny prezydent Gitanas Nausėda podnosili tę kwestię. Dlaczego właśnie systemy obrony powietrznej?

- Trudno powiedzieć. Odpowiedź na Pana pytanie leży gdzieś poza zdrowym rozsądkiem. Bo dość trudno jest obronić Litwę, Łotwę i Estonię jakimikolwiek systemami obrony powietrznej.

Ale co najważniejsze: kraje nadbałtyckie nikomu nie są potrzebne.
Pamięta Pan stary dowcip o nieuchwytnym Joe, który jest taki nieuchwytny, ponieważ nikt go niema zamiaru schwytać? Tak właśnie wygląda sytuacja tutaj. Nic z krajów nadbałtyckich nie można mieć, oprócz hemoroidów.
Ten artykuł jest dostępny w innych językach: