Polityka Polityka

Putin zniechęcił Polskę do rozpoczynania „wojen pamięci” z Rosją

Źródło obrazu: static.dir.bg
 

Stulecie podpisania Ryskiego traktatu pokojowego między Rosją a Polską przebiegło cicho i niezauważalnie, mimo że był to typowy „jubileusz ideologiczny” jeden z ważnych punktów we wspólnej historii, wokół którego urządza się „wojny pamięci”. Władze rosyjskie otwarcie mówiły o swoim stosunku do tamtych wydarzeń, nazywając Polskę agresorem i pokazując skojarzenia pomiędzy ekspansją Polski na ziemie Ukrainy i Białorusi a zalotami Warszawy z nazistowskimi Niemcami. Władze polskie zaprzepaściły jednak wybitny powód do zrobienia skandalu i wolały nie nadstawiać się, pamiętając o tym, do jakiego ciosu w reputację Polski doprowadziły próby „moralnego zniszczenia” Władimira Putina, kiedy demonstracyjnie nie zaprosiły go na wydarzenia upamiętniające Holokaust.  

Bolszewicka Rosja i Polska, która odzyskała państwowość, podpisały 18 marca 1921 roku Traktat pokojowy w Rydze. Po pierwsze, za pomocą tego dokumentu strony uznały wzajemne istnienie i prawomocność.

Po drugie, pokój Ryski ustanowił geopolityczne kontury Europy Wschodniej, które w swoim najbardziej ogólnym zarysie pozostają niezmienione do dziś.

Porozumienie polsko-rosyjskie utrwaliło państwowość Ukrainy i Białorusi jako republik radzieckich i pośrednio ustalało na mapie politycznej Europy istnienie Estonii, Łotwy i Litwy.

Jednocześnie szczegóły traktatu Ryskiego sprawiły, że stał się on przyczyną permanentnego konfliktu w stosunkach Warszawy z Moskwą, który trwał przez cały okres międzywojenny i doprowadził Polskę do tragicznego finału wraz z wybuchem II wojny światowej. Głównym źródłem konfliktu był podział Ukrainy i Białorusi — kompromis, który nie odpowiadał żadnej ze stron. Polska przez kolejne dziesięciolecia dążyła do odrodzenia Rzeczypospolitej „od morza do morza”, a Rosja — do zjednoczenia Ukraińców i Białorusinów w ramach jednego kraju.

Skończyło się wszystko, jak wiadomo, polską kampanią Armii Czerwonej i wejściem wschodnich polskich województw w skład Ukraińskiej i Białoruskiej SRR, co współczesna Polska uważa za bezpośrednią konsekwencję „spisku radziecko-niemieckiego” — Paktu Ribbentrop — Mołotow.

Jasne, że przy takich konsekwencjach pokój Ryski jest jedną z kluczowych dat w historii nowożytnej, a jego stulecie nie mogło pozostać poza centrum uwagi polityki historycznej Polski i Rosji.

Dziesięć dni po 18 marca można już zrobić podsumowanie, jak „wypracowano” tą datę.

W Rosji wydarzenie to przeszło zupełnie niezauważone, ponieważ wojna radziecko-polska sprzed stu lat jest nieobecna jako taka w świadomości społecznej. Było kilka wydarzeń naukowych na ten temat, a zainteresowanie nimi ograniczało się do wąskiego kręgu historyków. Temat nie dotarł do masowego odbiorcy — nawet upolitycznieni czytelnicy specjalistycznych mediów nie wyrażali zainteresowania faktem, że sto lat temu w swoich ogólnych parametrach ukształtowała się Europa Wschodnia.

W Polsce z oczywistych powodów masowy charakter jubileuszu okazał się większy. Przywrócenie państwowości Polski w XX wieku jest jednym z centralnych wątków polskiego patriotyzmu, dlatego więcej uwagi poświęcono wydarzeniom naukowym, a wywiady historyków na ten temat ukazały się w najważniejszych polskich mediach.

Narracją tych wywiadów było uznanie Ryskiego traktatu za źródło późniejszych nieszczęść II Rzeczpospolitej. Główną porażką Polski jest to, że państwa Ukraińców i Białorusinów utrwaliły się i były uznane przez Warszawę za republiki radzieckie, co już w przyszłym roku pozwoliło Moskwie stworzyć na ich bazie nowe imperium — ZSRR.

W tym momencie polskie kierownictwo zaprzepaściło wybitny powód, by rozpętać w stosunkach z Rosją kolejną „wojnę pamięci” i nie stało upolityczniać stulecia zakończenia wojny polsko-radzieckiej, pokazując Rosję, jak to jest w zwyczaju polskich władz, jako „imperialistycznego agresora” i „egzystencjalne zagrożenie”, domagając się od Kremla zadośćuczynienia materialnego dla Polaków oraz przeprosin i skruchy.

Chociaż powód był. Władze rosyjskie wypowiedziały się na temat wydarzeń sprzed stu lat szczerze i bez żadnej dyplomacji.

Jako przyczyna wojny polsko-radzieckiej była wskazana ekspansja Polski, która dążyła do odrodzenia państwowości w granicach I Rzeczpospolitej — czyli z terenami ukraińskimi, białoruskimi oraz nadbałtyckimi.

Bóle fantomowe po średniowiecznym imperium wskazane były jako przyczyna intryg Józefa Piłsudskiego z Hitlerem, a wkroczenie Armii Czerwonej do Brześcia, Grodna i Lwowa w 1939 roku było apodyktycznie ogłoszone zjednoczeniem Ukrainy i Białorusi.

„Przez wiele lat pamięć o tej wojnie pozostawała w cieniu tragedii Wojny domowej, na peryferiach opinii publicznej. Jednak bez przemyślenia tej ważnej karty przeszłości nie sposób obiektywnie ocenić całej polskiej polityki dwudziestolecia międzywojennego — okresu pomiędzy I a II wojną światową. W tym wytłumaczyć takie rzeczy, jak zbliżenie Polski i nazistowskich Niemiec lub samobójczą grę Warszawy w przededniu wojny” — powiedział Siergiej Naryszkin, dyrektor Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji, stały członek Rady Bezpieczeństwa FR, podczas otwarcia wystawy „Wojna polsko-radziecka z lat 1919-1921. Traktat pokojowy w Rydze” w pomieszczeniu Federalnego Archiwum.

Według Naryszkina Polacy „dążyli do odtworzenia imperium „od morza do morza”, podczas gdy europejskie imperia upadały. Rząd polski współpracował z nazistowskimi Niemcami, brał udział w rozczłonkowaniu Czechosłowacji w 1938 roku. I, jak trafnie ujął to Churchill, [Polska] zapracowała miano „hieny Europy”.

Wcześniej polska elita rządząca wykorzystywała znacznie mniej istotne preteksty do zorganizowania międzypaństwowego skandalu w sferze historycznej.

Jednak tym razem Warszawa wolała nie podnosić głosu i przezornie przemilczeć.

Skąd polska rządząca partia „Prawo i Sprawiedliwość” nagle zyskała tak nietypową rozwagę? Zapewne jest to pozostałość po poprzedniej „wojnie pamięci” w stosunkach między Rosją a Polską, która wydarzyła się na krótko przed 75 rocznicą zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.

Przypomnijmy, że w tej sytuacji nie po raz pierwszy polskie władze zastosowały swój ulubiony trik: odmówiły zaproszenia prezydenta Rosji Władimira Putina na uroczystości upamiętniające rocznicę wyzwolenia nazistowskiego obozu zagłady Auschwitz, wybudowanego na terenie polskiego miasta Oświęcim. Kremlowi było przekazano, że Polska dystrybuuje zaproszenia na podstawie przynależności do „wspólnoty demokratycznej”: krajom NATO, Unii Europejskiej oraz uczestnikom programu Partnerstwa Wschodniego. Państwo – następca prawny ZSRR, którego Armia Czerwona wyzwoliła Auschwitz, będzie w tym gronie zbędne.

Putin tego Polakom nie odpuścił i w charakterystycznej dla niego ostrej manierze wypowiedział się o wkładzie Polski w rozpętanie II wojny światowej. O antysemityzmie w kierownictwie II Rzeczpospolitej i gierkach Piłsudskiego z Hitlerem. Padło nawet sformułowanie „antysemicka świnia” skierowane do ówczesnego ambasadora RP w Berlinie, który przytakiwał Führerowi w jego projektach rozwiązania „kwestii żydowskiej”. Wypowiedział się w taki sposób, aby gwarantowany skandal wybuchł aż po kraniec ziemi.

I skandal wybuchł. „Antysemicka świnia” grzmiała od Australii po Norwegię i od Japonii po Brazylię. Historia Polski XX wieku dotarła do całego świata, ale nie ucieszyła polskich władz, bo newsmakerem i pierwszym źródłem informacji był Putin — w stu procentach rozpoznawalna światowa znamienitość. Polska tylko usprawiedliwiała się i broniła.

Po zadanym wówczas ciosie w reputacje chęć urządzania historycznych sporów z Moskwą w Warszawie wyraźnie zmalała. 

Brak wiadomości wokół stulecia pokoju Ryskiego jest tego bezpośrednim dowodem. Być może polscy politycy chcieliby po raz kolejny ogłosić siebie ofiarami „agresji imperialistycznej”, ale przecież można potknąć się o upomnienie Putina na przykład o dyskryminacji rdzennej ludności Zachodniej Ukrainy i Białorusi pod przywództwem Piłsudskiego. O pracy nad zniszczeniem ich tożsamości, asymilacją i uczynieniem z nich Polaków.

Rozpowszechnianie przez Warszawę nastrojów antysemickich na Wschodnich Kresach — również jest perspektywiczny temat dla wykładu rosyjskiego przywódcy. Opowieść o tym, jak polska administracja zwracała uwagę Ukraińcom i Białorusinom na skład etniczny rządu ZSRR i przekonywała, że ​​lepiej byłoby, gdyby byli częścią Polski niż z „ż***bolszewikami” w wykonaniu Władimira Putina brzmiałaby szczególnie fascynująco.

Najwyraźniej polskie kierownictwo wzięło pod uwagę takie zagrożenie... i wolało nie pchać palców między drzwi.

I to dość modelowa sytuacja, którą można wykorzystywać w rosyjskiej polityce zagranicznej nie tylko w stosunkach z Polską.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: