Polityka Polityka

Polska prosi się o poważny konflikt z Niemcami

Źródło obrazu: img.zikua.tv
 

Polski koncern naftowo-gazowy PGNiG złożył wniosek o udział w certyfikacji „Nord Stream 2”. Decyzję w tej sprawie podejmie niemiecka Federalna Agencja ds. Sieci, która według wszelkiego prawdopodobieństwa odmówi współpracy z Warszawą (w przeciwnym razie PGNiG po prostu zablokuje działanie gazociągu). Samo zgłoszenie polskiego koncernu energetycznego można uznać za prowokację, skierowaną przeciwko władzom Republiki Federalnej Niemiec, tak samo oczywistą, jak odmowa uznania przez Warszawę kwestii niemieckich odszkodowań materialnych dla Polaków za II wojnę światową.

W czerwcu kompania „Nord Stream – 2 AG” – spółka zależna rosyjskiego „Gazpromu” – złożyła wniosek o przeprowadzenie certyfikacji w trybie prewencyjnym jako niezależny operator „Nord Stream – 2”. Jest to obowiązkowe postępowanie, poprzedzające uruchomienie przesyłowego systemu gazowego. To właśnie ono jest tą ostatnią słomką, którą Warszawa usiłuje uchwycić w walce ze znienawidzoną rosyjską rurą.

„PGNiG i PGNiG Supply & Trading złożyły wniosek o dołączenie się do postępowania certyfikacji operatora gazociągu „Nord Stream – 2”. Wynik postępowania zadecyduje o tym, czy właściciel gazociągu uzyska uprzywilejowaną pozycję na europejskim rynku gazu” – informuje służba prasowa polskiego koncernu naftowo-gazowego.

Zarząd PGNiG nie ukrywa, że ​​chce wykorzystać dźwignię prawną do zakłócenia certyfikacji „Nord Stream – 2 AG”.

Niemcy tylko rozważają wniosek operatora „Nord Stream – 2”, a Polacy już wydali swój werdykt.

„„Nord Stream – 2 AG” nie chce przestrzegać podstawowych zasad Trzeciego Pakietu Energetycznego, który ma na celu zapewnienie konkurencji i jednolitych warunków dla wszystkich uczestników rynku. W szczególności właściciel „Nord Stream – 2” chce uniknąć spełnienia wymogów, dotyczących rozdziału praw własności, dostępu stron trzecich [do systemu przesyłowego gazu] oraz przejrzystych taryf, które powinny uwzględniać koszty całego gazociągu” – powiedział prezes zarządu PGNiG Paweł Majewski.

Nie ma dwóch zdań, że „Gazprom” i jego spółka zależna wręcz borykają się ze zaktualizowaną dyrektywą gazową UE, która rozszerza normy Trzeciego Pakietu Energetycznego na rurociągi z krajów trzecich.

W praktyce oznacza to, że 50% przepustowości „Nord Stream – 2” musi być zarezerwowane dla nieistniejących dostawców alternatywnych.

„Gazprom” ma wyłączne prawo na eksport gazu rurociągowego z Rosji – tylko jego produkty mogą być transportowane przez „Nord Stream – 2”. Paradoksalnie sytuacja polega na tym, że UE narzuca krajom trzecim normy własnych regulacji energetycznych. Pociąga to za sobą sztuczne ograniczenie przepustowości gazociągu, w budowie którego sami Europejczycy zainwestowali miliardy dolarów.

Zresztą Paweł Majewski ma rację: „Nord Stream – 2 AG” nie rezygnuje z prób obrony projektu.

Wokół warunków eksploatacji „Nord Stream – 2” toczy się prawdziwa wojna prawna.

Do swojego wniosku do niemieckiej Federalnej Agencji ds. Sieci spółka zależna „Gazpromu” dołączyła przypomnienie, że „kontynuuje toczące się spory sądowe i arbitrażowe w stosunku do zmian w unijnej dyrektywie gazowej, przyjętych w roku 2019”. Na tej podstawie PGNiG twierdzi, że ​​„Nord Stream – 2 AG” w ogóle nie ma prawa do poddania się certyfikacji jako operator „Nord Stream – 2”.

Jednak sam fakt sporów prawnych wokół znowelizowanej dyrektywy gazowej UE wzmacnia wizerunek „Gazpromu” jako wyjątkowo praworządnej kompanii. Rosyjska kompania postępuje zgodnie z regułami, korzysta z prawa, by dochodzić roszczeń w sądach różnych instancji i nie zamierza ignorować ich decyzji. Wydarzenia z roku 2019 wyraźnie to pokazały: Federacja Rosyjska dostosowała się do wyroku Arbitrażu Sztokholmskiego i wypłaciła Ukrainie miliardowe odszkodowania za naruszenie swoich umownych zobowiązań.

W stosunku do „Nord Stream – 2 AG” Polska deklaruje zasady energetycznego totalitaryzmu (inaczej nie da się tego określić).

„Istotną okolicznością jest także negatywny wpływ gazociągu „Nord Stream – 2” na bezpieczeństwo energetyczne Unii i poszczególnych państw członkowskich. Te argumenty muszą wybrzmieć, dlatego PGNiG zdecydowało się dołączyć do postępowania certyfikacyjnego” – dodaje Majewski.

Te „argumenty” brzmiały przez kilka lat, ale nie przeszkodziły Angeli Merkel i Joe Bidenowi w zawarciu „dżentelmeńskiej umowy” w sprawie „Nord Stream – 2”. Reszta – to są szczegóły techniczne. Rosja musi dokończyć rurociąg, a Niemcy muszą zatwierdzić wniosek „Nord Stream – 2 AG”. Następnie rozpoczną się fizyczne dostawy przez nowy gazociąg, których fatalnie potrzebuje sama Europa.

Zaspokojenie ambicji PGNiG dla Niemiec oznaczałoby stworzenie sobie ni z tego ni z owego „wrzodu na tyłku”.

Ale na jakiej podstawie Polacy generalnie ubiegają się o udział w postępowaniu certyfikacyjnym „Nord Stream – 2 AG”? Z takim samym sukcesem „Gazprom” może ubiegać się o udział w certyfikacji operatora gazociągu „Baltic Pipe”, z którym nie ma nic wspólnego. Tak samo jak PGNiG z „Nord Stream – 2”.

To jednak nie pierwszy raz, kiedy Warszawa próbuje podporządkować sobie europejski rynek gazowy. W ubiegłym roku Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) wymyślił, że nałoży wielomiliardową karę za udział w „Nord Stream – 2” na „Gazprom” i jego europejskich partnerów („Engie”, „Uniper”, „Wintershall Dea”, „OMV” oraz „Shell”). Następnie szef polskiego regulatora Tomasz Chróstny nakazał tym kompaniom rozwiązanie umów o finansowaniu projektu.

Paradoks sytuacji polega na tym, że do tego czasu inwestycje w „Nord Stream – 2” zostały już zrealizowane.

Dziś rozgrywa się druga część tego dziwacznego spektaklu. Polska, która wcześniej zobowiązała (!) największe europejskie kompanie energetyczne do wycofania się z „Nord Stream – 2”, teraz wtrąca się w postępowanie certyfikacyjne „Nord Stream – 2 AG”. Chociaż rozumie, że dostanie odmowy.

Jaką będzie reakcja PGNiG?

Być może odwoła się od decyzji niemieckiego regulatora w sądzie, domagając się odszkodowania od Niemców za „nielegalną” certyfikację operatora „Nord Stream – 2”.

A po uruchomieniu gazociągu ten sam polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nałoży na kogoś w Niemczech kolejną bajeczną karę. Opcje mogą się różnić. Jak na razie jedno jest pewne: Polska celowo prowokuje napięcia w stosunkach z Berlinem.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: