Gospodarka Gospodarka

Najbardziej idiotyczny projekt energetyczny Europy: Ukraina ma zamiar pompować amerykański gaz z Polski

 

Polski koncern naftowo-gazowy PGNiG poinformował o zakupie partii skroplonego gazu ziemnego (LNG) ze Stanów Zjednoczonych, który po regazyfikacji będzie dostarczony na granicę z Ukrainą. Na rzecz amerykańskiego LNG Kijów i Warszawa zamierzają zmodernizować system przesyłu gazu na granicy polsko-ukraińskiej. Eksperci energetyczni zwracają uwagę, że dla Kijowa import amerykańskiego gazu przez Polskę może być korzystny tylko z politycznego punktu widzenia. Ekonomia tych dostaw poraża swoją głupotą.

1 lutego ukraińska firma „ERU Trading” ogłosiła zakup „molekuł wolności” z Polski. „Tankowiec z amerykańskim LNG przybędzie do terminalu LNG im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Świnoujściu pod koniec lutego bieżącego roku. Po regazyfikacji paliwo trafi do polskiego systemu przesyłowego gazu. „ERU” odbierze zakupione paliwo na połączeniu między Polską a Ukrainą do końca marca 2022 roku” – informuje „ERU Trading” w komunikacie prasowym.

Schemat ten nie jest nowy. Ponad dwa lata temu ta sama grupa firm „ERU” (Energy Resources of Ukraine) podpisała z PGNiG umowę na dostawy amerykańskiego skroplonego gazu ziemnego. Tankowiec z ładunkiem przybył do Świnoujścia w listopadzie 2019 roku, po czym paliwo dostarczyli do ukraińskich podziemnych magazynów.

„ERU Trading” zauważa, że ​​teraz w kolejce jest druga podobna transakcja.

Chociaż faktycznie będzie trzecią: w roku 2017 PGNiG w ten sam sposób odsprzedało ukraińskiej spółce 70 milionów metrów sześciennych gazu.

„Jesteśmy dumni, że możemy współpracować z naszym strategicznym polskim partnerem przy pierwszej historycznej wysyłce LNG na Ukrainę i dostawie tego gazu, którą będziemy realizować „Ukrtransgazowi” w miesiącach zimowych. Postrzegamy to jako pierwszą z wielu możliwości naszego udziału w rozwoju alternatywnych opcji dostaw energii dla rynku ukraińskiego” – powiedział partner zarządzający grupy spółek „ERU” Dale Perry. O korzyściach ekonomicznych jednak nie powiedział ani słowa.

Wiadomo dokładnie, że w kwietniu 2017 roku „ERU Trading” wygrała przetarg na dostawę „niebieskiego paliwa” dla operatora ukraińskiego GTS – „Ukrtransgazu”. Cena kwestii – to 231 dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Ale o tym, ile ukraiński trader zapłacił Polakom, historia milczy. Wydaje się, że historyczna transakcja z PGNiG przerodziła się w solidne straty dla „ERU Trading”. Albo straty w wysokości kilkudziesięciu dolarów z każdego tysiąca metrów sześciennych poniosła sama Polska.

Statystyki dostaw amerykańskiego LNG na Ukrainę mówią same za siebie: trzy dostawy w ciągu sześciu lat.

Jeśli w rzeczywistości schemat ten działa, dlaczego traderzy nie korzystają z niego bardziej aktywnie?

Na to pytanie odpowiedź dawał były szef polskiego MSZ Witold Waszczykowski. „My będziemy, my chcemy, my zamierzamy importować gaz z USA pod warunkiem, że cena będzie konkurencyjna w stosunku do oferty od innych dostawców jak Katar czy Rosja. Obecnie gaz z USA jest znacznie droższy. Mimo to, jeżeli oni (Amerykanie – komentarz RuBaltic.Ru) zaoferują kontrakt, który może konkurować z dostawami z Kataru i innych regionów, możemy go rozważyć” – mówił Waszczykowski kilka miesięcy po otrzymaniu przez „ERU Trading” pierwszej partii „molekuł wolności” z Polski.

Inne informacje przekazywał szef PGNiG Piotr Woźniak. Według niego warunki importu amerykańskiego LNG przez terminal w Świnoujściu są „o 20-30% lepsze niż w kontrakcie z "Gazpromem"”. Ale tak naprawdę pan Woźniak nie wyjaśnił,  co z czym porównywał. Cena netto amerykańskiego LNG (bez uwzględnienia kosztów jego transportu, regazyfikacji i dostawy do odbiorców końcowych w Polsce) całkiem może być konkurencyjną.

 „Już od dawna udowodniono, że każdy LNG, który można pozyskać w jakikolwiek sposób, przegrywa konkurencję nawet w stosunku rewersowego gazu z rurociągów” – powiedział w komentarzu dla portalu analitycznego RuBaltic.Ru, współprzewodniczący Funduszu Strategii Energetycznych (Kijów) Dmitrij Marunicz.

Ale dlaczego wtedy „ERU Trading” następuje na stare grabie? Aby zrozumieć motywację owej grupy spółek, konieczne jest uwzględnienie międzynarodowej koniunktury.

Wszelkie projekty mające na celu zapewnienie „bezpieczeństwa energetycznego” Ukrainy otrzymują dziś dodatkową zachętę.

Jednocześnie Marunicz zauważa, że ​​faktyczny szef grupy spółek „ERU Trading”, były top-menedżer „Naftohazu”, Andrij Faworow, ma dobre kontakty w Stanach Zjednoczonych.

Kolejny ważny czynnik: w pierwszym miesiącu roku 2022 Europa przyciągnęła dla siebie rekordową ilość LNG. Na przykład, 28 stycznia średnia dzienna ilość gazu dostarczanego do UE z terminali LNG wyniosła 334 miliony metrów sześciennych. To o 5 milionów więcej, niż w listopadzie roku 2019, kiedy padł poprzedni historyczny rekord. Dotkliwy niedobór „niebieskiego paliwa” w Europie uczynił z niej atrakcyjny rynek zbytu dla dostawców LNG. Oczywiście, „ERU Trading” również zdecydował się spróbować złowić ryby w tej mętnej wodzie.

„Wszystko może być” – wyjaśnia Marunicz. – „ERU” jest przedsiębiorstwem prywatnym. Ma swoje filie, zarejestrowane na terenie Unii Europejskiej. Może sprzedawać gaz na Zachodzie, jeśli będzie odpowiednia koniunktura.

Tyle, że Ukraina jest na skraju poważnego niedoboru gazu, co jest już oczywiste. Więc tutaj cena gazu dla dostawców może być jeszcze atrakcyjniejsza niż w Europie.

Chodzi tutaj o to, że logistyka tych dostaw jest bardzo nieporadna. Ze strony Polski nie ma gwarantowanej mocy wyjściowej. Przepustowość tam też jest śmieszna, około 2 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie”.

Rozmowy o modernizacji infrastruktury przesyłu gazu na granicy polsko-ukraińskiej trwają od dawna. Na spotkaniu z premierem Polski Wołodymyr Zełenski ponownie poruszył tę kwestię.

 „Wiele uwagi poświęcono pogłębianiu współpracy w celu zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego Ukrainy i regionu. Rozmówcy przedyskutowali możliwości zwiększenia woluminu dostaw gazu na Ukrainę przez teren Polski i polskie terminale LNG i uzgodnili opracowanie możliwości dokończenia budowy odpowiedniej infrastruktury” – poinformowało biuro Zełenskiego.

Ale Dmitrij Marunicz uważa, że ​​w tych wypowiedziach jest więcej polityki niż energetyki. „Wszystko potknęło się o brak zainteresowania ze strony dostawców gazu i o brak pieniędzy. Słyszałem pogłoski, że Polacy pojadą do Unii Europejskiej po dofinansowanie. Być może teraz ten proces nabierze impetu (ze względu na fakt, że „Putin zaatakuje”). Ale sytuacja nadal nie wygląda optymistycznie. Polacy nie chcą modernizować gazociągu za swoje ciężko zarobione pieniądze, na Ukrainie w ogóle nie ma środków – ani w budżecie państwa, ani w „Ukrtransgazie”. A mowa idzie o poważnej kwocie (około 200 milionów euro)”.

Czyli około ćwierć miliarda dolarów trzeba zakopać w ziemi, żeby zwiększyć przepustowość połączenia na granicy polsko-ukraińskiej do 6,6 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie.

Ten projekt z pewnością może pretendować do miana najbardziej idiotycznego w Europie.
Zyskają na tym tylko układacze rur. „Ci to chętnie zakopią choć miliard dolarów, można być pewnym” – szydzi Dmitrij Marunicz.
Ten artykuł jest dostępny w innych językach: