Gospodarka Gospodarka

Koniec „wielkiej przyjaźni”? Ukraina grozi pozwaniem Polski w arbitrażu międzynarodowym

 

Kijów przygotowuje się zaskarżyć działania Polski w handlowym arbitrażu. Takie oświadczenie złożyła wicepremier Ukrainy ds. integracji europejskiej i euroatlantyckiej Olha Stefaniszyna. Przedmiotem sporu sądowego będzie dyskryminacja ukraińskich przewoźników drogowych – od roku 2019 odczuwają oni dotkliwy brak licencji na przekraczanie polskiej granicy państwowej.

Przewóz towarów pomiędzy Ukrainą a Polską (lub tranzyt przez ich terytorium) odbywa się na podstawie specjalnych zezwoleń, wydawanych przez organy państwowe tych krajów. Ten system działał od wielu lat, ale od czasów Poroszenki zaczął się psuć. Jeśli w roku 2018 strona ukraińska otrzymała z Warszawy 260 tysięcy zezwoleń, to w roku 2019 – tylko 160 tysięcy.

Skutki gwałtownego spadku kwot „Nezależna” odczuła we wrześniu.

Kierowcy tirów nawet zorganizowali miting pod budynkiem Gabinetu Ministrów, żądając od Polaków wydania dodatkowych zezwoleń.

Do tego czasu Ukraina prawie wyczerpała wszystkie do tej pory wydane licencje (reszta „luksusu” dystrybuowała się w trybie ręcznym).

„Uważam, że w rzeczywistości jest to ludobójstwo gospodarcze i jawna kpina z ukraińskiej gospodarki. To dławi nasz handel z Unią Europejską. (…) Uważamy, że nie jest to kwestia dwustronna, to jest kwestia celowego zniszczenia naszych stosunków gospodarczych z Unią Europejską” – powiedział wiceminister rozwoju gospodarczego, handlu i rolnictwa oraz przedstawiciel handlowy Ukrainy Taras Kaczka.

To samo stanowisko podtrzymał były minister infrastruktury Wołodymyr Omelyan, który odszedł ze piastowanej funkcji 29 sierpnia 2019 roku.

Przed tym był nie tylko oburzony poczynaniami Polski, ale też zamierzał ją postawić przed wymiarem sprawiedliwości.

„Mam nadzieję, że podczas planowanego spotkania prezydenta Ukrainy z prezydentem Polski na początku września ta kwestia zostanie podniesiona, a interesy ukraińskich przewoźników drogowych będą chronione” – powiedział Omelyan na krótko przed rezygnacją. „Jeśli to nie zadziała, jesteśmy gotowi wystąpić do Komisji Europejskiej, ponieważ przez takie jednostronne działania strona polska łamie Układ Stowarzyszeniowy między Ukrainą a Unią Europejską”.

Z wielkim trudem udało się Kijowowi wyżebrać „datek” od Polaków w postaci pięciu tysięcy dodatkowych zezwoleń. Równolegle trwały negocjacje w sprawie systemu kwot na rok 2020.

Ministerstwo infrastruktury Ukrainy nalegało na zwiększenie liczby licencji do 200 tysięcy, ale Polski nie udało się przekonać.

Ukraina jednak nie pogodziła się z porażką. „Za tydzień specjalnie w tej sprawie wyjeżdżam do Polski. Spotkam się z polskim ministrem infrastruktury Andrzejem Adamczykiem. W tej kwestii mamy poparcie na Białorusi i myślę, że będziemy w stanie popchnąć do przodu ten problem” – powiedział w lutym 2020 roku Władysław Kryklij, ówczesny minister infrastruktury Ukrainy.

Wicepremier Dmytro Kuleba wezwał Warszawę do ustępstw za to, że Kijów zezwolił polskim specjalistom na wznowienie prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych na terenie Ukrainy.

Polskie MSZ odpowiedziało, że „nie akceptuje zasad handlu w kwestii dziedzictwa historycznego”.

W efekcie liczba zezwoleń dla ukraińskich przewoźników na rok 2021 pozostała bez zmian: 160 tysięcy. Teraz „ Zespół Ze” stara się z całych sił pokazać, że jego cierpliwość pękła.

„Na szczycie Ukraina-UE prezydent Zełenski oficjalnie zaapelował do Komisji Europejskiej, aby została mediatorem naszego sporu z Polską. Jeśli jednak nie będzie postępu w tej kwestii, to już w styczniu jesteśmy gotowi wystąpić do arbitrażu, jak to jest zapisane w Układzie Stowarzyszeniowym. Odpowiednie dokumenty i obliczenia zostały już przygotowane” – zagroziła wicepremier Ukrainy ds. integracji europejskiej i euroatlantyckiej Olha Stefaniszyna.

Oczywiście takimi groźbami Polaków nie da się zastraszyć. Ostatnio w ogóle bardzo niepoważnie zachowują się, jeśli chodzi o wdrażanie orzeczeń sądowych, które są wydawane poza ich krajową jurysdykcją.

Warszawa, na przykład, odmawia wypłaty odszkodowań za wydobycie węgla w kopalni Turów, którą Komisja Europejska nakazała wyprowadzić z eksploatacji. Polska zajęła w tej sprawie jednoznaczne stanowisko: nikt nie ma prawa podważać jej bezpieczeństwa energetycznego.

Ale oprócz skargi do Komisji Europejskiej Ukraina przygotowała sąsiadom kolejną przykrą niespodziankę.

Gazeta „Rzeczpospolita” donosi o problemach z tranzytem do Polski pociągów z Chin. W szczególności dotyczy to kompanii PKP LHSO, która przewozi koleją towary z czterech chińskich prowincji i Korei przez Ukrainę. Zełenski, oczywiście, nie potwierdza tej wiadomości (jak również jej powiązań z polsko-ukraińskimi negocjacjami o transporcie drogowym).

Ale dla „Rzeczpospolitej” sytuacja jest oczywista: Kijów szantażuje Warszawę, domagając się zwiększenia liczby zezwoleń dla przewoźników na rok 2022.

Co przeszkadza Polsce zaspokoić ukraińskie „zachcianki”? Jednym z głównych argumentów jest to, że infrastruktura graniczna rzekomo nie jest w stanie wytrzymać dużego przepływu ciężkich pojazdów. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak inne wyjaśnienie: Polacy po prostu chronią swój rynek krajowy przed konkurencją ze strony ukraińskich producentów.

„Obecny problem z transportem międzynarodowym jest kolejnym potwierdzeniem, że liberalny rynek i wolny handel z UE – to jest bajka dla biednych, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Nie ma co liczyć na to, że Unia Europejska dobrowolnie przyzna Ukrainie zwiększone kwoty, nowe zezwolenia na przewóz i zniesie ograniczenia pozataryfowe.

Rząd musi zdecydowanie bronić interesów ukraińskich kompanii, w przeciwnym razie Ukraińcy będą nadal wyjeżdżać do pracy za granicę ” – powiedział Dmitrij Kisilewski, wiceprzewodniczący Komitetu rozwoju gospodarczego Rady Najwyższej Ukrainy.

Najbardziej zabawne jest to, że w kierunku białoruskim Ukraina nie stoi przed takim problemem. Portal analityczny RuBaltic.Ru już pisał, że w lutym ubiegłego roku przedstawiciele Kijowa i Mińska uzgodnili całkowitą liberalizację międzynarodowego transportu drogowego – system „zezwoleń” został całkowicie zniesiony. O podobnych porozumieniach z Polską nawet nie ma mowy.

Słownie, oczywiście, Warszawa gorąco popiera europejskie aspiracje Ukrainy (jak również jej „świętą” walkę z Rosją).

Ale jeśli chodzi o konkretne kwestie handlowe i gospodarcze, osławiona polska solidarność gdzieś wyparowuje.

Jak pokazuje praktyka, nawet z „ostatnim dyktatorem Europy” Zełenskiemu jest znacznie łatwiej się dogadać, niż z „zachodnimi sojusznikami”.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: