Gospodarka Gospodarka

Europa przyznaje: Rosja okrutnie zemściła się za sankcje

 

Unia Europejska zaapelowała do Światowej Organizacji Handlu (WTO) z żądaniem, żeby Rosja wypłaciła prawie 300 miliardów euro za politykę substytucji importu. Tym samym nie „kremlowska propaganda”, ale już sami Europejczycy potwierdzili, że rosyjska reakcja na ich sankcje zadała kolosalny cios unijnej gospodarce. Tymczasem, gdy dopiero zaczynała się „wojna sankcji”, rosyjskie embargo na żywność wywołało falę kpin: mówilo się, że Rosja to „gospodarczy karzeł”, a żadne z jej kontrsankcji nie będą właściwą odpowiedzią i nie zadziałają na sankcje zachodnie. Siedem lat później ci sami ludzie wpadają w panikę, że przekształcenie Rosji w rolne supermocarstwo daje Putinowi nową dźwignię nacisku w sprawach międzynarodowych.

„W roku 2019 koszt przetargów składanych przez rosyjskie przedsiębiorstwa państwowe wyniósł 23,5 bilionów rubli, czyli około 290 miliardów euro, co odpowiada około 20% PKB Rosji” – zaznaczono w oficjalnej skardze UE przeciwko Rosji do Światowej Organizacji Handlu.

Istotą skargi jest to, że europejskie przedsiębiorstwa nie są dopuszczone do udziału w rosyjskich zakupach państwowych.

W ramach polityki kontrsankcji i substytucji importu dostęp do rynku rosyjskiego jest dla nich zamknięty, a wszelkie kontrakty przekazują dostawcom krajowym, co jest sprzeczne z zasadami WTO, które dotyczą swobody handlu.

W wyniku, jak stwierdza Komisja Europejska, efekt ekonomiczny, spowodowany ograniczeniem dostępu do rynku rosyjskiego, okazał się bardzo dotkliwy dla kompanii UE.

Na określenie takiego zachowania Żydzi mają słowo „hucpa”: szczególny cynizm i podłość, dokonana z pewnością siebie, arogancją oraz demonstracją absolutnej wiary w swoją rację. To tak, jakby zadźgać własnych rodziców nożem i krzyczeć, że władze prześladują cię, bo jesteś sierotą.

Skarga Komisji Europejskiej do WTO – to jest typowa „hucpa”. Przez siedem lat Europejczycy nakładali sankcje gospodarcze na Rosję, zrywali jej zagraniczne więzi handlowe i ignorowali skargi Moskwy, że ich sankcje są bezprawne, ponieważ naruszają zasady WTO… A teraz sami poszli złożyć skargę do WTO, że rosyjskie sankcje odwetowe biją w kompanie unijne.

Tym samym w UE przyznali, że ​​rosyjskie sankcje zadziałały nie tylko w polityce gospodarczej, ale także w polityce zagranicznej Rosji, stając się realną, skuteczną i surową karą dla tych, którzy chcieli „rozerwać rosyjską gospodarkę na strzępy”.

To cenne przyznanie, bo w poprzednich latach uważano, że tylko „propaganda kremlowska” może mówić o negatywnym wpływie kontrsankcji Federacji Rosyjskiej na gospodarkę UE. Bo Rosja niby jest „gospodarczym karłem”. Może straszyć przeciwników rakietami nuklearnymi, wysyłać im „rosyjskich hakerów” na wybory i referenda, ale ten nędzny, zubożały kraj nie jest w stanie odpowiedzieć Zachodowi ciosem na cios w gospodarce. Dlatego embargo żywnościowe na produkty krajów UE jest tylko osławione rosyjskie „a my na to zbombardujemy Woroneż”.

Teraz sama Unia Europejska jest „kremlowską propagandą”. Sami urzędnicy z Brukseli skarżą się do WTO: rosyjskie działania mające na celu wypędzenie Europejczyków z rynku wewnętrznego spowodowały, że unijna gospodarka poniosła straty w wysokości 290 miliardów euro. Czy ci urzędnicy są agentami Kremla? A może to Putin ciągnął ich za język i kazał powtarzać to, co mówi „kremlowska propaganda”: ​​wojna sankcji wraca bumerangiem do tych, którzy ją rozpętali?

W ciągu siedmiu lat nieustannych prób „rozerwania rosyjskiej gospodarki na strzępy” Rosja z kraju, który można zmusić do pokory przez proste ograniczanie importu żywności, przekształciła się w agrarne supermocarstwo, którego wiodąca pozycja na światowym rynku rolnym obecnie budzi obawy jako potencjalny instrument nacisków politycznych.

Zazwyczaj boją się ci sami ludzie, którzy w roku 2014 mieli „rozerwać rosyjską gospodarkę na strzępy” i tym samym zmusić Moskwę do zajęcia się problemem bezpieczeństwa żywnościowego. Rezultat: w ciągu ostatnich dwóch lat w zachodnich mediach regularnie pojawiały się publikacje, że „Rosja może przekształcić eksport pszenicy w broń, by wywierać presję na kraje, w których brak bezpieczeństwa żywnościowego spowodowany zmianami klimatycznymi nie pozostawia im wyboru”.

Nieoczekiwane dla Zachodu następstwa zakazu szynki jamon i parmezanu w Rosji – to tylko jeden z przykładów tego, do jakich przykrych (dla tych, którzy chcą „ukarać Putina za jego zachowanie” ) konsekwencji doprowadziła „wojna sankcji”. Wynika to z tej samej skargi przeciwko Moskwie do WTO.

Europa ponosi straty z powodu rosyjskiej substytucji importu zarówno w inżynierii mechanicznej, jak i w „gospodarce cyfrowej”, co zgodnie z prawami logiki dowodzi, że za lata konfliktu z Zachodem „wściekła stacja benzynowa” odniosła sukces w obu branżach.

„Rosja odmawia zakupu na Zachodzie (gdzie – a tutaj uwaga! – oficjalnie uznano ją za wroga strategicznego) pojazdów, urządzeń, sprzętu medycznego i tekstyliów – skarży się Komisja Europejska. Co to znaczy? To, że Rosja sama to wszystko produkuje.

A oburzenie na jej „gospodarkę cyfrową” tłumaczy się następująco: jaki jest sens straszenia Rosji przez odłączenie od SWIFT, jeśli ma teraz kartę płatniczą MIR i system przekazania wiadomości finansowych Banku Rosji (SPFS) – kompletny odpowiednik SWIFT? Stracimy rynek rosyjski również w tym obszarze, poniesiemy bezpośrednie straty, ale Kreml i tak nie zmieni swojej polityki.

Sednem sprawy jest to, że Europejczycy narzekają, iż ponoszą straty z powodu polityki, która ani na chwilę nie zmusiła Rosji do „zmiany zachowania”.

Zadań politycznych nie zrealizowano, natomiast poniesiono niepowetowane koszty finansowe.

Ale co Rosja ma z tym wspólnego? To wcale nie Rosja przekonała europejskich „partnerów” w roku 2014 do prowadzenia wobec niej polityki sankcyjnej.

Niech domagają się odszkodowań od Polski, krajów nadbałtyckich i innych rusofobicznych ugrupowań, które najaktywniej nakłaniały Zachód, by chwycił Rosję za gardło sankcjami i „rozerwał jej gospodarkę na strzępy”.

W każdym bądź razie brukselscy biurokraci znajdą metody na Litwę i Łotwę. A prawdopodobieństwo otrzymania przez Unię Europejską odszkodowań od Rosji za substytucję importu jest mniej więcej takie same, jak przez kraje nadbałtyckie za „sowiecką okupację”.

Czyli dążące do zera.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: