Gospodarka Gospodarka

Wojna węglowa: UE nałożyła sankcje na Polskę

Źródło obrazu: ocdn.eu
 

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu nakazał Polsce płacić 500 tysięcy euro dziennie, jeśli nie przestanie wydobywać węgla w kopalni Turów w Bogatynie. Warszawa uznała karę grzywny za nieuzasadnioną i zapewniła, że ​​nie zamierza zamknąć przedsiębiorstwa. Ta sprawa bez przesady może mieć znaczenie historyczne: UE po raz pierwszy wprowadza sankcję karne przeciwko pojedynczemu państwu za sabotowanie „Zielonego Ładu”.

Na temat losów kopalni Turów, która znajduje się w pobliżu granicy z Czechami, dyskusja toczyła się już od dawna. Polacy chcieli zwiększyć jej wydajność –sprzeciwiała się temu Praga, kierując się względami ekologicznymi. Parlamentarna Komisja Ochrony Środowiska Republiki Czeskiej w roku 2019 wezwała Warszawę do wzięcia odpowiedzialności za szkody wyrządzone środowisku i zdrowiu mieszkańców sąsiedniego kraju.

Konsultacje dwustronne między krajami zakończyły się niepowodzeniem. Wtedy Czechy zrobiły radykalny krok – złożyły pozew przeciwko Polsce i uzyskały decyzję sądu o zamknięciu kopalni.

Ale polskie władze odmówiły podporządkowania się zakazowi wydobycia węgla.

„Elektrownia „Turów” wytwarza 8% energii (w Polsce – komentarz RuBaltic.Ru), więc w żaden sposób nie możemy z tej energii zrezygnować. Kosztem jej pracy utrzymuje się wraz z rodzinami 80 tysięcy osób. Szukamy sposobu na rozwiązanie tego konfliktu” – powiedział polski wicepremier Jacek Sasin.

Nastąpiła kolejna runda negocjacji. W czerwcu, według czeskich mediów, Praga przesłała do Warszawy projekt porozumienia w sprawie rozwiązania sporu prawnego dotyczącego kopalni Turów.

Dokument zawierał warunki, na jakich Czechy są gotowe wycofać swoje powództwo z unijnego sądu.

Jednym z nich jest regularne monitorowanie sytuacji w przedsiębiorstwie przez czeskich inspektorów. Być może właśnie ten punkt wydawał się Polsce nie do przyjęcia.

„Strona czeska i polska zadeklarowały chęć pozasądowego rozwiązania sporu o kopalnię Turów, ale do tej pory nie udało się osiągnąć kompromisu. Dlatego zespoły ekspertów będą kontynuować negocjacje w przyszłym tygodniu” – powiedział w czerwcu czeski wiceminister środowiska.

Równolegle z konsultacjami Praga postanowiła wywrzeć presję sądową na Warszawę. Domagała się od Polski kary w wysokości 5 milionów dolarów dziennie, dopóki nie przestanie eksploatować kopalni Turów. Wiceminister spraw zagranicznych Czech Martin Smolek powiedział, że Polska ma czas do 22 czerwca na zgłoszenie swoich zamiarów dotyczących ewentualnych kar.

Wreszcie, kilka dni temu Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu zobowiązał Warszawę płacić za eksploatację kopalni. Wysokość grzywny wyniesie nie 5 milionów euro dziennie, ale 500 tysięcy euro, ale to i tak dużo pieniędzy.

Reakcja Warszawy nie była trudna do przewidzenia. „Polski rząd nie zamknie kopalni Turów. Od początku uważaliśmy, że wstrzymanie prac w kopalni w Turowie zagrozi stabilności polskiego systemu energetycznego. Miałoby to negatywne konsekwencje dla bezpieczeństwa energetycznego milionów Polaków i całej Unii Europejskiej. Zamknięcie kopalni oznaczałoby również ogromne problemy w codziennym życiu” – powiedział polski rząd w oświadczeniu.

Wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu można nazwać pierwszym przypadkiem, w którym UE nakłada kary grzywny na pojedyncze państwo za sabotowanie „Zielonego Ładu”. Dla Brukseli jest ważne spacyfikowanie Warszawy, żeby wysłać sygnał do wszystkich pozostałych członków wspólnoty: dyrektywy środowiskowe muszą być wdrażane w sposób jasny i bezdyskusyjny.

Natomiast Polska staje się centrum ruchu oporu „Zielonego Ładu”. Rządzący establishment niestety nie ma innego wyjścia.

Portal analityczny RuBaltic.Ru już pisał, że transformacja energetyczna Unii Europejskiej może sprowokować prawdziwy „węglowy majdan” w Polsce. Nastroje protestacyjne górników wyleją się na ulicę i doprowadzą do poważnych wstrząsów społecznych i politycznych.

Sytuację wokół kopalni Turów można rozpatrywać w szerszym kontekście. Odmowa ograniczenia wydobycia węgla, chłodny stosunek do społeczności LGBT, problemy z wolnością słowa i lekceważenie prawa unijnego – to wszystko różne „fronty” jednej systemowej konfrontacji pomiędzy Warszawą a Brukselą. Ciężar nagromadzonych sprzeczności jest tak olbrzymy, że UE może podjąć desperacki krok – zablokować Polsce wypłaty z Funduszu Spójności.

Zabić przemysł górniczo-wydobywczy swojego kraju „Prawo i Sprawiedliwość” zgodzi się tylko wtedy, gdy otrzyma za to odpowiednią rekompensatę. Problem polega na tym, że chodzi tu o astronomiczne kwoty.

Dla przykładu, według szacunków samych Polaków, zamknięcie kopalni Turów oznaczałoby zwolnienie 5 tysięcy pracowników i spowodowałoby szkody w kraju w wysokości 3,75 miliardów dolarów. A przecież to tylko jedno przedsiębiorstwo!

Rezygnacja z wszelkiego wytwarzania węgla spowoduje bezpośrednie straty Polski w dziesiątkach miliardów dolarów.

W jakim stopniu Unia Europejska jest gotowa je zrekompensować? To pytanie wisi w powietrzu. Polacy muszą najpierw zamknąć kopalnie, a następnie wynegocjować rekompensatę za szkody. Polacy proponują inną sekwencję działań: najpierw rekompensata, a później rezygnacja z węgla.

Kolejnym czynnikiem, na który warto zwrócić uwagę, jest polityka wewnętrzna Polski. Walki wokół kopalni Turów z pewnością wykorzysta rządząca partia „Prawo i Sprawiedliwość” (jeżeli oczywiście będzie się trzymać własnej linii). Polskie władze wtedy mają okazję zdobycia punktów elektoralnych metodą Aleksandra Łukaszenki: zacięcie walczyć z ingerencją w sprawy wewnętrzne kraju, podkreślać interesy bezpieczeństwa narodowego itp. I ta retoryka już jest wykorzystywana.

„Żadne orzeczenia sądu Unii Europejskiej nie mogą ingerować w obszary związane z podstawowym bezpieczeństwem państw członkowskich. Bezpieczeństwo energetyczne właśnie należy do tego obszaru” – mówi polski rząd w swoim oświadczeniu.

Jak przeciętni Polacy zareagują na to, że UE zakazuje im wydobycia węgla i próbuje nałożyć sankcje karne na kopalnię Turów? Ich sympatie będą, delikatnie mówiąc, nie po stronie Brukseli.

A polska opozycja, reprezentowana przez „Platformę Obywatelską”, znajdzie się między młotem a kowadłem. Popierać sankcje wobec własnego kraju (co więcej sankcje wymierzone bezpośrednio w zwykłych ludzi) czy popierać stanowisko „Prawa i Sprawiedliwości”, ryzykując wywołanie gniewu swoich zachodnich patronów? Opcje z kategorii „jedna gorsza od drugiej”.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: