Who is Mister Putin, kim jest Pan Putin? To pytanie zabrzmiało po raz pierwszy na Światowym Forum w Davos w styczniu 2000 roku. Członkowie delegacji rosyjskiej z Anatolijem Czubajsem na czele poczuli chwilowe zmieszanie, na sali zaczęły się śmieszki. Nikt nie wiedział „who is Mr. Putin”. Na odpowiedź trzeba było czekać ponad dwie dekady. Przez cały ten czas prezydent Rosji stał na rozwidleniu dróg, wyraźnie chcąc iść jedną drogą, ale był uparcie popychany na drugą.
Początek rosyjskiej operacji wojskowej na Ukrainie rodzi ostre, nieprzyjemne, po części nawet straszne pytanie, którego nie sposób uniknąć wprost: czy naprawdę się mylimy? Słowo „my” należy rozumieć tutaj jako oznaczające wszystkich tych, którzy w ciągu ostatnich kilku lat mieli sporo śmiechu z tych, którzy mówili o zagrożeniu rosyjską inwazją. Tych, którzy zaprzeczali samej możliwości konfliktu zbrojnego pomiędzy siłami zbrojnymi Federacji Rosyjskiej a Ukrainą.
I nie tylko zaprzeczali! Podaliśmy wiele „żelbetowych” argumentów, dlaczego prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest bliskie zeru. Czy naprawdę nie my mieliśmy rację, ale ci, którzy z pianą na ustach krzyczeli o imperialnych ambicjach Putina i jego chęci rozwiązania kwestii ukraińskiej za pomocą siły? Czy naprawdę Siły Zbrojne Ukrainy puściły w ruch osławione „Javeliny” i „Stingery”, które z naszego punktu widzenia miały gromadzić kurz w magazynach daleko od Donbasu? Czy brytyjski tabloid „The Sun” nie kłamał swoim czytelnikom, mówiąc o nieuniknionej inwazji? Tylko pomylił się o kilka dni...Staram się szczerze odpowiedzieć na te pytania. I do głowy wkrada mi się wywrotowa myśl: żyliśmy w innej rzeczywistości.
Nasza rzeczywistość ginie pod uderzeniami rosyjskich uskrzydlonych pocisków, nasze argumenty zagłusza huk samolotów szturmowych na kijowskim niebie. W rozterce nie możemy „przetrawić” wiadomości, które nie pasują do naszego obrazu świata.
A to może swoje życzenia odbieraliśmy jako rzeczywistość? Przynajmniej mogę mówić o sobie: szukałem możliwych sposobów rozwiązania kryzysu ukraińskiego wyłącznie na płaszczyźnie dyplomacji. Inne opcje wyglądały na nierealne. A Putin wydawał się politykiem, który do końca swoich rządów postara się nie wykonywać zbyt nagłych ruchów. Plastyczny, uległy Putin jest prezydentem w stylu europejskim.Ale paradoks sytuacji polega na tym, że nie wymyśliliśmy tego obrazu świata.
To nie przypadek, że w swoim niedawnym przemówieniu do Rosjan (oczywiście skierowanym do mieszkańców sąsiedniego kraju) Putin przypomniał rozmowę z Billem Clintonem z 2000 roku. Wtedy perspektywa wejścia Rosji do NATO nie wydawała się tak fantastyczna.
Swoją pierwszą prezydencką kadencję właściciel Kremla rozpoczął jako polityk skłaniający się ku sojuszniczym stosunkom z Zachodem. Putin wzoru z początku roku 2000 był jednym z pierwszych, który zareagował na tragedię 11 września, deklarując gotowość do wspierania wysiłków USA w walce z globalnym terroryzmem. Putin wzoru lat „zerowych” był popularny na Zachodzie, był w dobrych stosunkach z wieloma europejskimi przywódcami i nie wykazywał „rewanżystowskich” manier. Skłonił głowę przed ofiarami tragedii katyńskiej, dał jednoznaczną ocenę zbrodniom epoki stalinowskiej.
Z punktu widzenia zachodnich partnerów jego problem był tylko jeden: nie chciał być przywódcą pokonanego państwa, które można traktować jak bydło.
Jednak każda próba utrzymania przez Rosję swoich wpływów w przestrzeni postsowieckiej spotykała się w najlepszym przypadku z kąśliwym uśmieszkiem. W najgorszym — z oskarżeniami o dążenie do odrodzenia Związku Radzieckiego.
Uśmieszki już dawno zniknęły. Przynajmniej w roku 2014, kiedy właściciel Kremla został ogłoszony niemal wrogiem całego „cywilizowanego” świata. Ale w tym właśnie jest sęk, że „niemal”. Mając każdą okazję do wyeliminowania niechcianego (a jednocześnie całkowicie nielegalnego) reżimu kijowskiego, Putin jednak nie poszedł na to. Za pośrednictwem Moskwy zawarto na początek pierwsze, potem drugie porozumienia mińskie, które umożliwiły przywrócenie równowagi sił politycznych na Ukrainie poprzez nadanie specjalnego statusu niektórym regionom — Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej (ORDŁO). Ogólnie rzecz biorąc, chodziło o pokojowy powrót kraju do stanu sprzed Majdanu.
Przez długie osiem lat Zachód nie był jednomyślny w ocenie rosyjskiego prezydenta. Nie było powodu, aby przyklejać mu etykietkę „nowego Hitlera”. Co to za Hitler, który toleruje jawnie wrogie mu państwo u jego boku? Jaki Hitler ma nawet najbliższego sojusznika (w tym przypadku Białoruś) zmierzającego do podejścia wielowektorowego i pozwala sobie na takie rzeczy, na które amerykańskie „szóstki” w Europie Wschodniej nigdy sobie nie pozwolą? Gdzie widzieliście Hitlera, który potulnie wykonuje decyzje arbitrażu sztokholmskiego i nigdy nie łamie swoich zobowiązań w zakresie dostaw gazu do Europy? Dlaczego „konsolidator ziem rosyjskich” przez cały ten czas przyłączył do Rosji tylko malutki półwysep?
Who is Mister Putin? Przez wiele lat Zachód nie mógł jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.
Coś przeszkadzało w przyklejeniu właścicielowi Kremla haniebnej etykietki. Ale Zachód systematycznie parł do swojego, wpychając Rosję w stan „imperialny”. Ukrainie przypisano w tej sprawie szczególną rolę.
Teraz można odetchnąć. Putin, który był niezrozumiały i niejednoznaczny, już nie istnieje. Ukazał się światu Prezydent Rosji, na którego tak długo czekały Stany Zjednoczone i Europa.
„Putin będzie potępiony w oczach świata i historii. Nigdy nie będzie w stanie zmyć z rąk krwi Ukrainy i chociaż Wielka Brytania i nasi sojusznicy wypróbowali do końca każdą możliwość dyplomacji, dochodzę do wniosku, że Putin zawsze był przepełniony determinacji, by zaatakować swojego sąsiada, bez względu na to, co robiliśmy. Teraz widzimy go takim, jakim jest – krwawym agresorem, który wierzy w imperialny podbój” – raduje się brytyjski premier Boris Johnson.
Nie mam ochoty negować czy komentować tych słów.
Panu Johnsonowi mogę powiedzieć tylko jedno: doszliście do wniosku, do którego dążyliście od wielu lat.
Spośród dwóch Putinów świadomie wybraliście tego, którego chcieli. I to jest teraz wasza sprawa…