Polityka Polityka

Płaszczyzna możliwości się kurczy: co popycha Łukaszenkę do uznania Krymu?

 

Sekretarz prasowy prezydenta Rosji Dmitrij Pieskow powiedział, że Rosja czeka na Aleksandra Łukaszenkę na Krymie. Na wypowiedź Pieskowa natychmiast zareagował Szef administracji Republiki Krymu Siergiej Aksionow, który powiedział, ze na półwyspie będą się cieszyć z przyjęcia prezydenta Białorusi i on będzie się czuł tu jak u siebie w domu.

Kwestia krymska pozostaje jednym z głównych „szkieletów w szafie” stosunków białorusko-rosyjskich. Na poziomie oficjalnym Moskwa nigdy nie żądała od Białorusi oficjalnego uznania Krymu jako części należącej do Rosji, a nawet wyrażała „zrozumienie” w stosunku białoruskiego stanowiska.

Jednak do pokrętnej polityki Mińska, który jednocześnie twierdzi, że jest głównym sojusznikiem Federacji Rosyjskiej, nie mogą nie nasuwać się pytania i wątpliwości. Co więcej, dopiero po przyłączeniu Krymu uwidocznił się wielowektorowy „przechył” Łukaszenki w polityce zagranicznej, bo ten nie tylko zaczął intensywnie budować kontakty z Zachodem, który zajął rygorystyczne stanowisko wobec krymskiego precedensu, ale też otwarcie wykazywał przyjazny stosunek do nowego rządu Ukrainy, który doszedł do władzy po przewrocie politycznym i odsunięciu prezydenta Janukowycza.

Sam prezydent Białorusi w ukraińskiej telewizji zarzucał Ukraińcom, że nie bronili Krymu z bronią w ręku, a jego późniejsze wypowiedzi na temat sytuacji w Donbasie jednoznacznie świadczyły, że białoruski przywódca zdecydowanie trzyma się pozycji terytorialnej integralności Ukrainy w jej radzieckich granicach.

I chociaż białoruski MSZ niejednokrotnie twierdził, że stoi na pozycjach faktycznej przynależności Krymu, żadne działania ze strony Białorusi nie wskazują na uznanie Krymu jako części FR, a połączenia komunikacyjne z półwyspem są zerwane od roku 2014.

Niechęć do oficjalnego uznania Krymu strona białoruska uzasadnia szeregiem okoliczności.

Przede wszystkim są to względy ekonomiczne i zagrożenie sankcjami ze strony Zachodu wobec białoruskiej gospodarki. W związku z tym Mińsk oczekuje ewentualnych odszkodowań ze strony Rosji i zarzuca Moskwie niechęć do wypłaty takowych.

Kolejny zarzut ze strony białoruskiej — to przyłączenie Krymu przez Moskwę w sposób jednostronny, bez konsultacji ze swoim białoruskim sojusznikiem i postawienie go przed faktem dokonanym.

Trzeba przyznać, że sytuacja z Krymem rzeczywiście stała się ilustracją jednej z głównych porażek integracji białorusko-rosyjskiej — braku skoordynowanej polityki zagranicznej, opartej na wspólnych celach i wartościach. Zarzucanie Moskwie jednostronnych działań brzmiało z Mińska już w 2008 roku w związku z uznaniem Abchazji i Osetii Południowej, kiedy także Rosja oczekiwała solidarności politycznej od swojego białoruskiego sojusznika.

Zarzut ten może jednak ostatecznie zostać przekierowany na samą stronę białoruską, która konsekwentnie unika tworzenia w ramach Państwa Związkowego struktur ponadnarodowych, w tym koordynujących politykę zagraniczną państw członkowskich.

W tych okolicznościach Rosja zmuszona była działać niezależnie i podejmować decyzje bez względu na formalnie istniejące Państwo Związkowe z Białorusią.

Oczywiście uznanie Krymu przez Białoruś nie jest dla Rosji krytyczne. W końcu Krym jest de facto rosyjski i od siedmiu lat jest zintegrowany ze społeczeństwem rosyjskim, wbrew opinii całej „światowej społeczności”.

Jednakże symboliczne znaczenie takiego gestu ze strony Białorusi byłoby ogromne i pokazywałoby prawdziwy, a nie deklaratywny charakter sojuszu.

Obecnie, kiedy białoruska polityka wielowektorowa przecierpiała klęske, Mińsk nadal nie spieszy się z pogłębieniem rzeczywistej integracji z Rosją, ograniczając się do regularnych słownych zapewnień i rozmów o mapach drogowych integracji, które mają być już-już uzgodnione (choć to „już-już” ciągnie się trzeci rok). Co więcej, wczoraj Łukaszenko zapowiedział konieczność opracowania planu działań na rzecz integracji z Rosją do 2030 roku. Mimo sojuszniczej retoryki wygląda to na kolejną próbę przeciągnięcia tego procesu.

Dlatego aktywizację kwestii krymskiej można uznać za próbę przypomnienia stronie białoruskiej, że Moskwa oczekuje realnych kroków pogłębiających integrację, a nie kolejnych deklaracji woli, a Krym jest ważnym papierkiem lakmusowym w stosunkach dwustronnych.

Biorąc pod uwagę, że płaszczyzna manewru polityki zagranicznej dla Mińska gwałtownie się kurczy, coraz trudniej będzie unikać tak przejrzystych wzmianek i propozycji. Na początku czerwca, w związku z zachodnimi sankcjami wobec narodowego przewoźnika „Belavia”, Łukaszenko nawet sam podniósł ten temat, zapowiadając, że sprawa lotów białoruskiego operatora na Krym jest opracowywana.

Kwestia krymska pozostaje kartą przetargową dla strony białoruskiej i jest postrzegana jako ważny atut w stosunkach z Moskwą. Więc „sprzedać” ten atut jak nie będzie innego wyjścia, chcą jak najdrożej.

W trosce o sprawiedliwość należy powiedzieć, że uznanie Krymu rzeczywiście obarczone jest nową falą sankcji dla Białorusi, a także całkowitym zerwaniem więzi z Ukrainą, która pozostaje dla Białorusi trzecim najważniejszym partnerem handlowym i gospodarczym. Dlatego kwestia odszkodowań dla Mińska nie jest bezpodstawna.

Szkody te może jednak zrekompensować tylko rzeczywista głęboka integracja z Rosją, co będzie oznaczać jednoznaczne wbudowanie gospodarki białoruskiej w gospodarkę Federacji Rosyjskiej. Biorąc pod uwagę, że białoruska klasa polityczna postrzega to jako utratę lub ograniczenie suwerenności, nie ma wątpliwości, że Mińsk dołoży wszelkich starań, aby uniknąć takiego scenariusza.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: