Polityka Polityka

Ostrzegawcza lampka dla Polski i krajów nadbałtyckich: Europa odmówiła wsparcia Czechom w konflikcie z Rosją

Źródło obrazu: img.radio.cz
 

Zmarnowany został czeski apel do sojuszników UE i NATO o wydalenie rosyjskich dyplomatów na znak solidarności z Pragą w jej konflikcie z Moskwą. Pragę nie tylko zignorowano Unia Europejska odmówiła jej publicznie, nalegając, aby jeszcze bardziej nie pogarszać stosunków z Rosją. To, co się stało, jest ciosem nie tyle dla Czech, które obecnie asymilują się w roli kraju zdobywającego sobie punkty na arenie międzynarodowej poprzez politykę antyrosyjską, ale dla krajów nadbałtyckich, które tylko tą polityką żyją, a wszystkie nadzieje Litwy, Łotwy i Estonii sprowadzają się do podtrzymania ich konfliktu z Moskwą przez zachodnich sojuszników.

Na początku maja czeski premier Andrej Babiš zwrócił się do sojuszników Czech w UE o wyrzucenie co najmniej jednego rosyjskiego dyplomaty. W ten sposób Europa okazałaby solidarność z Czechami w jej walce z „rosyjską agresją”, która obnażyła się „z perspektywy czasu”.

Przypomnijmy, że w zeszłym miesiącu Praga oskarżyła Moskwę o podpalenie składów amunicji we Vrbeticy, co miało miejsce jeszcze w roku 2014. Siedem lat później Praga ogłosiła, że ​​magazyny zostały podpalone przez tych samych legendarnych „Pietrowa i Boszyrowa”, którzy cztery lata później pojadą do angielskiego Salisbury, aby obejrzeć iglicę.

Dziwnym trafem sensacja wybuchła akurat w trakcie dyplomatycznego klinczu w stosunkach rosyjsko-amerykańskich, gdy Waszyngton nałożył nowe sankcje na Moskwę i wydalił kilkudziesięciu rosyjskich dyplomatów.

W Pradze postanowili przejąć inicjatywę i nie tylko „odchrząknąć”, ale rozpocząć nową kampanię „solidarności transatlantyckiej” przeciwko Rosji, podobną do tej, która nastąpiła po zatruciu Skripalów.

W tym celu potrzebna była farsa z odniesieniem do historii eksplozji we Vrbeticy dokonanej przez „rosyjskich superbohaterów” Pietrowa i Boszyrowa. W 2018 roku wszystkie państwa NATO i państwa garnące się w kierunku bloku zachodniego wydaliły rosyjskich dyplomatów na wezwanie Wielkiej Brytanii. Dlaczego nie zrobić tego teraz na wezwanie Republiki Czeskiej?

Tam było „pierwsze po drugiej wojnie światowej użycie broni chemicznej w Europie”, tutaj będzie „bezpośredni akt agresji militarnej”. Dlaczego Praga ma być gorsza od Londynu?

 „Musimy zawsze traktować to [incydent z Vrbeticą] w taki sposób, żeby atak na jedno z państw bloku [NATO] był odbierany w rzeczywistości jako atak na wszystkie państwa członkowskie. Poprosiłem więc [przywódców innych krajów UE] o rozważenie wydalenia przynajmniej jednego [rosyjskiego] dyplomaty. Zobaczymy na następnym szczycie [UE], jak zareagują na to ” — powiedział szef czeskiego rządu Babiš.

W ten moment bez żadnych próśb ze strony Pragi Rosjanie zostali wypędzeni z Polski, krajów nadbałtyckich, Kanady — krótko mówiąc, z tych tradycyjnie antyrosyjskich krajów zachodnich, które nie trzeba prosić o dołączenie się do kolejnej kampanii przeciwko Kremlowi.

A potem sprawa utknęła w martwym punkcie.

Reszta sojuszników zaczęła udawać, że ​​to, co wydarzyło się w Czechach siedem lat temu, nie ma z nimi  żadnego bezpośredniego związku, tym bardziej, że w ogóle nie jest jasne, co się tam wydarzyło.

Kampania solidarnościowa porównywalna z kampanią brytyjską sprzed trzech lat nie doszła do skutku. Nawet kraje, które wydaliły dyplomatów, zrobiły to nie tyle z powodu solidarności z Pragą, ile z chęci zdobycia przychylności Waszyngtonu. A reszta zupełnie zlekceważyła.

Apel Babiša, by wydalić przynajmniej jeszcze po jednym dyplomacie w tej sprawie, zabrzmiał jak gest rozpaczy. „No dawaj, kotku, no jeszcze, chociaż kropelkę”. We wzmiance o zbliżającym się szczycie UE zabrzmiała groźba wywołania skandalu, jeśli prośba zostanie zignorowana.

Ale nie trzeba było czekać na szczyt UE.

Unia Europejska nawet nie zignorowała prośby Pragi — ona odmówiła jej otwarcie i publicznie.

 „Wszyscy zgadzamy się, że potrzebne jest silne wsparcie [ dla Czech], ale jednocześnie eskalacja napięć nie może być kontynuowana. Być może po szczycie 25 maja przywódcy zwrócą się do mnie i do Komisji Europejskiej o przeanalizowanie relacji z Rosją, tak jak to było w przypadku Turcji. Jednak jak dotąd w harmonogramie UE nie ma zamiaru kontynuowania eskalacji z wyrzucaniem dyplomatów ” — ogłosił Wysoki Komisarz UE ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa Josep Borrell.

Skąd nagle Europejczykom przyszedł pomysł spowolnienia konfliktu z Moskwą? Sojusznik z NATO krzyczy o dokonanej przeciwko niemu agresji militarnej, a oni nie chcą udzielić nawet symbolicznego wsparcia.

Może Czechom nie wybaczono, że zamiast odpowiedzialnej sprawy zdyskredytowania Rosji napisali nowy rozdział o przygodach dzielnego wojaka Szwejka? A może sprawa o zaangażowaniu miłośników iglic Salisbury w eksplozje amunicji jest szyta białą nicią?

Lecz brytyjska sprawa usiłowania otrucia Skripala była szyta tą samą białą nicią i była nie mniejszym absurdem kafkowskim.

Broń chemiczna masowego rażenia, której miligramy zabijają całą dzielnicę mieszkalną, była rozpylona na klamce i nikt w Salisbury nie został z tego powodu poszkodowany, a obiekt zamachu żyje i ma się dobrze, tylko brytyjskie służby specjalne z jakiegoś powodu tego nie wykazują już od czterech lat. Brytyjskie tabloidy publikują zdjęcia toksykologów w kombinezonach ochronnych, szukających straszliwej trucizny „Nowiczok” na trawniku przed domem Skripala, natomiast te same zdjęcia przedstawiają zaciekawionych gapiów stojących obok toksykologów w koszulkach z krótkim rękawem.

Każdy, kto potrafił racjonalnie myśleć, mógł wtedy dojść do wniosku, że to, co się dzieje, jest farsą. Jednak sojusznicy NATO bez zbędnych ceregieli okazywali solidarność, wypędzając dyplomatów i nie mieli żadnych pytań do Londynu.

Odnośnie historii pożaru w magazynie sprzed siedmiu lat do Pragi nie mają pytań tylko kraje nadbałtyckie. Z ich wyjątkiem mają je nawet same Czechy, gdzie prezydent kraju pokłócił się z rządem w tej sprawie.

Nie wspominając już o reszcie Europy.

A sprawa okazuje się tak prosta jak drut. „Skripaliada” została uruchomiona za zgodą i bezpośrednimi instrukcjami Stanów Zjednoczonych, które „włączyły” dyscyplinę blokową i zrobiły sojusznikom test lojalności, zmuszając ich do niszczenia stosunków z Rosją z absurdalnego powodu.

Obecnie Amerykanie przygotowując do rozmów między zwierzchnikami Rosji i Stanów Zjednoczonych nie potrzebują nowej antyrosyjskiej histerii w Europie, w związku z czym z Waszyngtonu nie wpłynął żaden rozkaz, aby solidaryzować się z Czechami.

W finale pozostała tylko inicjatywa jednego mało znaczącego państwa środkowoeuropejskiego, którego kierownictwo zdecydowało się „złapać wiatr w żagle” na temacie „rosyjskiego zagrożenia”. Bez Amerykanów inicjatywa, jak to się mówi, nie wystartowała.

Jeśli mówimy o Czechach jako całości, a nie o poszczególnych „pomysłodawcach” w jej kierownictwie, to nie jest to dla nich Bóg wie jaką tragedią. Republika Czeska — to jest poważny kraj rozwinięty gospodarczo, prowadzący aktywną politykę południową. Ma coś do zaprezentowania na arenie międzynarodowej nawet bez „powstrzymywania” Rosji. Sami Czesi, w tym prezydent Zeman, mówią na ten temat, że ich państwo nie nadaje się do odgrywania roli kolejnego wokalisty wspierającego w chórze antyrosyjskim.

Tak naprawdę reakcja Europejczyków powinna wzbudzać popłoch wśród krajów nadbałtyckich, które w stosunkach międzynarodowych żyją tylko i wyłącznie antyrosyjską polityką, a cała ich filozofia polityki zagranicznej sprowadza się do tego, że na wezwanie Litwy, Łotwy i Estonii w „chwili X” pomogą im sojusznicy z NATO.

Wyuczona bezradność — to jest fenomenalny stan, który odróżnia kraje nadbałtyckie od innych członków bloku zachodniego. Czechy, Węgry, Rumunia czy Polska mają własne wewnętrzne zasoby i możliwości, żeby choć w krótkim okresie polegać na własnych siłach. Republiki nadbałtyckie natomiast po prostu nie widzą swojego przetrwania i rozwoju bez wsparcia Zachodu.

W swoim różowych okularach widzą tylko to, że gdy państwa nadbałtyckie ogłoszą rosyjską agresję i zażądają pomocy, „starsi bracia” na wyścigi będą ocierać ich zasmarkane noski i szwargotać: „A kto tu bobaska skrzywdził, kto obraził nasze maluszki?” I nikt nie będzie doszukiwać się, kto kogo zaatakował i czy w ogóle ktokolwiek zaatakował, czy to nadbałtyckie politycy maja pijackie omamy i urojenia.

Surowa rzeczywistość jest taka, że ​​mogą rzucić się z odsieczą, ale wtedy i tylko wtedy, gdy będzie to leżało w taktycznym interesie Stanów Zjednoczonych w ich geopolitycznej grze z Rosją.
Jeżeli dla Amerykanów w określonych okolicznościach nieopłacalne będzie poruszanie tematu „imperialnej agresji Putina na sąsiadów Rosji”, to nawet jeżeli Rosja naprawdę zaatakuje, sojusznicy z NATO po prostu oleją kraje nadbałtyckie.
Ten artykuł jest dostępny w innych językach: