Polityka Polityka

Zwycięstwo Bidena stało się największą porażką Polski

Źródło obrazu: nationalreview.com
 

Największe państwa NATO spieszą z gratulacjami dla Joe Bidena w wyborach na prezydenta Stanów Zjednoczonych, aby pozbawić sensu próby podważenia jego zwycięstwa przez obecnego prezydenta Donalda Trumpa. W przypadku Niemiec, Francji i Kanady Biden jest zdecydowanie preferowanym gospodarzem Białego Domu. Wyłamuje się Polska, przeciwko której Biden dokonał kilku obraźliwych ataków. Po pojawieniu się demokratycznej administracji w Białym Domu prawdopodobieństwo zmiany władzy w Polsce znacząco wzrasta.

Wybory prezydenckie w USA w roku 2016 były postrzegane w Polsce jako wybór między Scyllą a Charybdą. Ekscentryczny miliarder Donald Trump straszył Warszawę nieukrywaną sympatią do Rosji i obiecał dogadać się z Putinem. Co gorsze, powiedział, że NATO jest organizacją nie przynoszącą pożytku, bo Stany Zjednoczone powinny zadbać o własne bezpieczeństwo, a sojusznicy niech sami sobie radzą.

Jednak kandydatka od demokratów Hillary Clinton, również nie była postrzegana jako atrakcyjna alternatywa. Administracja Baracka Obamy wyrażała szczere niezadowolenie z Polski po dojściu tam do władzy partii „Prawo i Sprawiedliwość” pod koniec 2015 roku. Demokraci deklarowali autorytarne tendencje nad Wisłą, potępiali rząd PiS za podporządkowanie sobie Sądu Konstytucyjnego i państwowej telewizji, a także oburzali się próbami całkowitego zakazu aborcji.

Wszystko wskazywało na to, że gdy demokraci uporają się z wyborami u siebie w domu, stanowcza prezydent Hillary poważnie zajmie się Polską.

Nagłe zwycięstwo Trumpa okazało się dla Polski takim sukcesem, na który polskie władze nawet nie liczyły. Wewnętrzne spory polityczne i oskarżenia o pracę na rzecz Kremla uniemożliwiły Trumpowi „dogadywanie się” z Rosją. Wręcz przeciwnie, prezydent USA był zmuszony zachowywać się coraz bardziej ostro i nakładać nowe sankcje, aby udowodnić demokratom, że nie jest „szczeniakiem Putina”.

Niechęć Trumpa do NATO i Unii Europejskiej okazała się dla Polski ogromną korzyścią. 45-ty prezydent Stanów Zjednoczonych zaczął wytrząsać pieniądze z bogatych Niemiec za dziesięciolecia bezpłatnej militarnej obrony. Rzeczpospolita okazała się potrzebna Waszyngtonowi nie tylko do „powstrzymania” Rosji, ale także do wywarcia presji na Niemcy.

Dla „Prawa i Sprawiedliwości” taki rozkład sił politycznych – po prostu marzenie.

Jednocześnie stawić czoło dwóm odwiecznym wrogom polskich „patriotów” — Rosjanom i Niemcom — i otrzymywać za to amerykańską pomoc w swoich staraniach aby uczynić z Polski nowego lidera Europy.

Do tego Trumpa, szczerze mówiąc, nie obchodziło, co się dzieje w obcym kraju, jeżeli ten kraj jest „dobrym sojusznikiem” Stanów Zjednoczonych. Berlin, Paryż i inne kraje mogły krzywić się z obrzydzenia wobec konserwatywnej polityki PiS, nie przyjmowania migrantów, głoszenia chrześcijańskich przykazań oraz wartości rodzinnych, natomiast administracja Trumpa zmusiła Warszawę tylko do rewizji ustawy o Holokauście, a niczym innym nie była zainteresowana. 

Narastająca przepaść ideologiczna pomiędzy Polską a Europą Zachodnią trumpistom była nawet na rękę. Jest więc zrozumiałe, dlaczego Warszawa obecnie nie spieszy się z otwarciem szampana wraz z Angelą Merkel, a wygrana Bidena jest postrzegana jako powód by zastanowić się na poważnie.

W USA wygrali ideologiczni przeciwnicy polskiego przywództwa, a prezydent elekt Biden podczas kampanii wyborczej niejednokrotnie upokarzał Polskę.

„NATO znajduje się na granicy rozpadu, ponieważ sojusznicy kwestionują, czy naprawdę tam jesteśmy. Widzicie Państwo, co się dzieje: od Białorusi do Polski i Węgier podnoszą się reżimy totalitarne! Obecny prezydent wspiera wszystkich bandytów na świecie. Wysyła listy miłosne do koreańskiego dyktatora i nie może nic zarzucić Putinowi” — powiedział Biden na kilka tygodni przed wyborami.

Nazywać Polskę krajem totalitarnym?! Stawiać rząd najbardziej lojalnego sojusznika USA w jednym rzędzie z Łukaszenką?! Zadeklarować, że Trump wspiera bandytów w Polsce?! Powiedzieć, że Warszawa była zszokowana oświadczeniem Bidena, to nic nie powiedzieć.

Tymczasem nie ma się czemu dziwić. „Senny Joe” chyba już dawno zapomniał, że jest taki kraj — Polska, a już na pewno nie śledzi tego, co się w nim dzieje. Ale komitet partyjny Partii Demokratycznej, autor przemówień Bidena, które mają być odczytane przez suflera, widzi i pamięta wszystko.

Od roku 2016 stosunek demokratów do rządu Jarosława Kaczyńskiego stał się jeszcze wyraźniejszy i bardziej zdecydowany, bo przez lata władzy PiS pokazała się w pełnej krasie.

Odmowa przyjęcia migrantów z Bliskiego Wschodu z powodu tego, że Polska jest krajem katolickim, porównanie osób LGBT z ideologią totalitarną jeszcze gorszej od komunizmu, co było ostatnim akordem prezydenta Andrzeja Dudy na reelekcję na drugą kadencję, odrzucenie zachodnich wegan, feministek, a nawet (o, zgrozo!) ruchu Black Lives Matter z wypowiedziami, że Zachodni Świat gnije, a Polacy muszą pomóc mu wrócić do korzeni chrześcijańskich — wszystko to w sumie złożyło się na werdykt, że w Polsce powstał totalitarny reżim.

Dziwne, że nie nazwano go jeszcze do tej pory faszystowskim. Zresztą drużyna lewaków i zawodowych bojowników o liberalne wartości jest tak dobrana dla „Sennego Joe”, że o polskim faszyzmie z suflera w najbliższym czasie też przeczyta.

Sytuacja dla rządzącej ekipy w Warszawie nie byłaby tak niepokojąca, gdyby wybory w Stanach Zjednoczonych nie zbiegły się z rekordową ilością ludzi biorących udział w zamieszkach przeciwko kolejnej próbie wprowadzenia przez PiS zakazu aborcji w Polsce.

Polski „majdan” został skonstruowany tak samo, jak zwycięstwo Joe Bidena w wyborach w USA. Zorganizowały go ugrupowania skrajnie lewicowe — feministki i działacze LGBT, do protestu włączyła się liberalna „Koalicja Obywatelska”, która rzuciła wyzwanie władzy PiS, a masowy charakter zapewniła wykształcona miejska średnia klasa. Nie trzeba dodawać, że ludzie w USA, którzy myślą podobnie, bezwarunkowo popierają „strajk polskich kobiet”, a próba odebrania kobiecie prawa do aborcji jest postrzegana jako średniowieczna dzicz.

W momencie wyborów w Ameryce polskie protesty już osłabły. PiS po raz kolejny zrobił krok do tyłu, uchylił zapisy w Ustawie antyaborcyjnej i dążył do tego by „uciszyć” kryzys.

Jednak pojawienie się demokratów w Białym Domu grozi powrotem sprawy do początkowego punktu: zwolennicy Kaczyńskiego mogą zostać przedwcześnie pozbawieni władzy w Polsce.

Chodzi nie tylko o ideologiczną nieustępliwość demokratów. Opozycyjna „Koalicja Obywatelska” jest tradycyjnie bliska Partii Demokratycznej USA, ma szerokie powiązania z jej przedstawicielami. W dodatku jest to partia wyraźnie proniemiecka.

Tak więc, dopóki Trump rządził w Białym Domu, jego antagonizm wobec demokratów i Merkel dawał PiSowi podwójną ochronę. Teraz wezwania polskich protestujących do rezygnacji, skierowane do Andrzeja Dudy i Jarosława Kaczyńskiego, mogą mieć poparcie w Waszyngtonie.

Polska Kaczyńskiego, z jej unikalnym dla Europy XXI wieku programem jest taką samą historyczną porażką dla liberalnych globalistów Zachodu, jak Rosja Putina, więc kiedy już uporają się ze swoją wewnętrzną „niesprawnością”, mająca na imię Donald Trump, wezmą się za nich.

I tu jest główna różnica pomiędzy Rosją Putina a Polską Kaczyńskiego. Rosja ma prawdziwą suwerenność, przywództwo niezależne od ambasady USA i broń hipersoniczną. A Polska, dzięki wysiłkom swojego przywództwa, jest bezbronnym krajem, zależnym od Stanów Zjednoczonych.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: