Departament Stanu USA ostro skrytykował polskich parlamentarzystów za uchwalenie dwóch skandalicznych ustaw. Jedna z nich ogranicza inwestycje kapitału zagranicznego w rodzime spółki medialne, druga utrudnia zwrot mienia ofiarom Holokaustu. Opozycja przewiduje, że stosunki pomiędzy obydwoma krajami będą się nadal pogarszać i rzeczywiście istnieją ku temu przesłanki. Dla administracji Josepha Bidena rządząca polska partia „Prawo i Sprawiedliwość” (PiS) jest dziedzictwem „trumpizmu” i kością w gardle europejskiej demokracji.
W ubiegłym roku portal analityczny RuBaltic.Ru przewidywał, że triumf demokratów w wyborach w USA poważnie skomplikuje stosunki między Waszyngtonem a Warszawą. Polscy politycy z obozu prorządowego – stronnicy Jarosława Kaczyńskiego i obecnego prezydenta Andrzeja Dudy – dali się poznać również jako fanatyczni zwolennicy Trumpa. Tak fanatyczni, że chcieli nawet nazwać amerykańską bazę wojskową imieniem teraz już byłego właściciela Białego Domu.
Partii „Prawo i Sprawiedliwość” trumpiści przypisywali rolę „piątej kolumny” na tyłach Niemiec. Partia chętnie pełniła tę rolę, dążąc do umocnienia własnej pozycji w Unii Europejskiej. To właśnie Polska udzieliła Stanom Zjednoczonym pomocy w walce z „Nord Stream – 2”, a sprawa nie ograniczała się do bezpodstawnych oświadczeń (wystarczy przypomnieć, jak polski regulator nałożył karę grzywny na europejskich partnerów „Gazpromu” za finansowanie budowy gazociągu).
Niemniej jednak Biden przesunął akcenty polityki zagranicznej USA w kierunku europejskim.
Najpierw spróbował naprawić relacje z Berlinem, które zostały zepsute za kadencji Trumpa. Na rzecz tego Biały Dom dał zielone światło na ukończenie i uruchomienie „Nord Stream – 2”. Co więcej, to „zielone światło” zostało ukształtowane w postaci pełnoprawnego porozumienia, której szczegółów Biden nie zadał sobie trudu wcześniej omówić ze swoimi polskimi i ukraińskimi partnerami.
Dla polskich władz to był nie tylko bolesny cios – to wyglądało po prostu jako zdrada.
„Skazali nas na walkę na dwa fronty, którą ostatecznie boleśnie przegraliśmy. Przecież aby wzmóc naszą determinację w sprzeciwie przeciwko rurociągowi, powtarzano nam codziennie, że to my – Polska – jesteśmy tym Dawidem walczącym z Goliatem, główną siłą sprzeciwu, a nasz sojusznik zza oceanu wpiera nas jedynie w naszej heroicznej walce” – oburza się polski ekspert ds. energii Andrzej Szczęśniak w rozmowie z tygodnikiem „Myśl Polska”.
Oficjalni przedstawiciele Warszawy o kapitulacje przez „Nord Stream – 2” nadal oskarżają Niemcy. Według rzecznika prasowego polskiego rządu Piotra Müllera, Niemcy po raz kolejny złamali „zasady solidarności energetycznej”. Publiczne wysuwanie tych samych zarzutów przeciwko Stanom Zjednoczonym jest niebezpieczne, ale Kaczyński i spółka zdecydowanie żywią urazę do administracji Bidena.
Prawdopodobnie to właśnie sytuacja z „Nord Stream – 2” skłoniła polskich deputowanych do przyjęcia rezonansowego prawa, które ogranicza udział kapitału zagranicznego w mediach. Jest ryzyko, że główną ofiarą tego prawa zostanie prywatny kanał telewizyjny TVN, który regularnie krytykuje politykę PiS i jest kontrolowany przez amerykański koncern medialny Discovery.
Stany Zjednoczone natychmiast postraszyły Polaków „środkami o charakterze prawnym”. „Szkodliwe i dyskryminujące działania obecnego polskiego rządu nie pozostawiają nam jednak innego wyjścia, jak wysunąć oskarżenia w ramach dwustronnej umowy inwestycyjnej między USA a Polską – powiedział Jean-Briac Perrette, prezes i dyrektor generalny Discovery International.
Jego stanowisko podziela Departament Stanu USA. „Główne amerykańskie inwestycje komercyjne w Polsce łączą w całość nasz dobrobyt i wzmacniają nasze zbiorowe bezpieczeństwo. Ustawa ta zagraża wolności mediów i może poważnie zaszkodzić polskiemu klimatowi inwestycyjnemu” – mówi się w oświadczeniu Sekretarza Stanu USA Antony’ego Blinkena.
Ale to tylko „wisienka na torcie”. Krytyka pod adresem ustawy brzmiała z Waszyngtonu przez kilka tygodni.
Warto zauważyć, że nowe ograniczenia nie dotyczą firm z „europejską rejestracją”. Nic nie przeszkadzało Polakom w poszerzeniu listy krajów, które z pozoru mogą się nazywać „modelowymi demokracjami” (USA, Kanada, Izrael itd.). Jednak nie zrobili tego.
Co więcej, debata na temat ustawy, ograniczającej udział kapitału zagranicznego wywołała dymisję wicepremiera Jarosława Gowina i upadek rządzącej większości w polskim parlamencie.
Z koalicji wystąpiła frakcja „Porozumienie”. Ale nawet to nie zmusiło PiS do zrewidowania swojej polityki medialnej.
Równolegle Andrzej Duda podpisał przegłosowane w lipcu poprawki do Kodeksu postępowania administracyjnego. Odtąd potomkowie ofiar Holokaustu mogą odwołać się od zajęcia ich majątków w ciągu 30 lat od daty wydania stosownego orzeczenia. Prawdopodobnie w praktyce oznacza to, że Żydzi w Polsce nawet teoretycznie nie mogą liczyć na restytucję.
Reakcja Izraela jest spodziewana i logiczna. „Polska uchwaliła antysemickie i niemoralne prawo. Poleciłem kierownikowi ambasady w Warszawie natychmiastowy powrót do Izraela na bezterminowe konsultacje. Natomiast nowy ambasador Izraela, który miał wkrótce wyjechać do Warszawy, na tym etapie nie pojedzie do Polski – powiedział izraelski minister spraw zagranicznych Ja’ir Lapid.
Oczywiście Stany Zjednoczone również nie zostały obojętne. Blinken publicznie wezwał Dudę, by nie podpisywał poprawek, które są sprzeczne z zasadami i wartościami państw demokratycznych. Zamiast tego doradzono Polakom opracowanie „kompleksowego prawa do załatwiania roszczeń z tytułu skonfiskowanego mienia”.
Prezydent Duda po prostu odsunął się na bok od zagranicznych doradców.
Opozycyjnie nastawieni eksperci i dziennikarze w Polsce biją na alarm. Generał Mirosław Różański zasugerował, że władze USA wstrzymają dostawy broni do Warszawy na podstawie już podpisanych kontraktów. Ogólnie rzecz biorąc, niegdyś „ukochana żona sułtana” znajdzie się na peryferiach interesów NATO i Stanów Zjednoczonych.
Polska raczej może nie otrzymać zaproszenia na grudniowy szczyt przywódców państw demokratycznych, zwołany przez Bidena. Popularne polskie wydanie internetowe Gazeta.pl pisze, że Waszyngton rozważa nawet możliwość nałożenia na Warszawę szeregu sankcji.
Przeciwnicy PiS – przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej na czele z byłym przewodniczącym Rady Europejskiej i byłym premierem Polski Donaldem Tuskiem – z pewnością będą próbowali wykorzystać pogorszenie stosunków polsko-amerykańskich. Mają na to w rękach wszystkie atuty.
Polska gwałtownie staje się państwem-pariasem, które nie może liczyć ani na Unię Europejską, ani na Stany Zjednoczone. A innych mocodawców Polska nie ma i na razie nie może mieć.
W każdym bądź razie będzie to cenną nauczką dla PiS. Za kadencji Trumpa polskie władze myślały, że złapały Pana Boga za nogi.
Administracja byłego prezydenta USA podsycała ich poczucie własnej wartości.
Ale zmienił się gospodarz w Białym Domu – więc zmieniły się amerykańskie interesy.
W konsekwencji centrum oporu wobec „Nord Stream – 2” nagle zamieniło się w rezerwat „trumpizmu” i stało się kością w gardle europejskiej demokracji.