Wielka Brytania pomoże krajom nadbałtyckim zapewniać swoje bezpieczeństwo i promować „wolność i demokrację” w przestrzeni postsowieckiej. Taki jest wynik wspólnego spotkania ministrów spraw zagranicznych Litwy, Łotwy i Estonii z kierownikiem MSZ Wielkiej Brytanii. Po Brexicie Londyn natarczywie poszukuje w nowym świecie niszy dla Wielkiej Brytanii i jest gotowy zastąpić Stany Zjednoczone w Europie, ponieważ Amerykanie demonstracyjnie stracili zainteresowanie tą częścią świata. Dla Rosji aktywność brytyjska oznacza jedno: zagrożenie prowokacją militarną na Bałtyku staje się realne.
„Wszyscy zgodzili się nadal wzmacniać nasz zbiorowy opór przeciwko złośliwym i wrogim działaniom Rosji, chronić interesy naszego bezpieczeństwa narodowego i interesy naszych sojuszników, a także wezwać Rosję do przestrzegania jej międzynarodowych zobowiązań w zakresie praw człowieka” – oświadczyli kierownicy MSZ Wielkiej Brytanii oraz krajów nadbałtyckich w komunikacie końcowym po spotkaniu we wtorek.
Brytyjska minister spraw zagranicznych Elizabeth Mary Truss podkreśliła, że Londyn jest gotowy do ostrej konfrontacji z Rosją, która „nie przestrzega reguł”. „Tacy sojusznicy jak Litwa, Łotwa i Estonia uczynią nas bogatszymi, bezpieczniejszymi oraz swobodniejszymi, a naszych sojuszników – silniejszymi przed złymi krajami” – mówi szefowa Foreign Office.
Londyn gotowy jest objąć patronatem państwa nadbałtyckie w konfrontacji z Rosją i tym samym zastąpić Stany Zjednoczone Ameryki w Europie Wschodniej.
Wybrany na to moment jest bardzo trafny. I to z kilku powodów.
Po pierwsze, Stany Zjednoczone wyraźnie teraz nie mają czasu na Europę. Wycofać się stąd, jak z Afganistanu, Amerykanie nie mają zamiaru, ale otwarcie pokazują, że Stary Świat nie jest dla nich priorytetem. Do tego stopnia, że odmawiają udziału w rozwiązaniu kolejnego kryzysu na Bałkanach. Ktoś musi zastąpić Amerykanów, aby pełnić ich obowiązki w Europie.
Po drugie, Wielka Brytania tradycyjnie jest faworytką Waszyngtonu. Uzyskała łaskę za Trumpa i zachowała ją pod rządami Bidena. Ze wszystkich sojuszników NATO Amerykanie tylko Wielką Brytanię zaprosili do nowego bloku wojskowo-politycznego AUKUS.
Po trzecie, Wielka Brytania po Brexicie aktywnie poszukuje dla siebie nowej niszy w Europie i w świecie. Dyplomacja brytyjska postawiła przed sobą zadanie utrzymania pozycji Londynu na kontynencie poza instytucjami UE. Członkostwo w NATO i „zagrożenie ze strony Rosji” dla sojuszników na Bałtyku doskonale rozwiązują tę kwestię.
Pod parasolem rusofobii Londyn ożywi stuletnią tradycję nadzorowania „nowych demokracji” Europy Wschodniej i zmusi kontynentalnych „gigantów” – Niemcy oraz Francję – do słuchania brytyjskiego głosu w sprawach europejskich nawet bez członkostwa w UE.
Ale czym brytyjska polityka zagraniczna zagraża Rosji?
Prowokacją militarną na Bałtyku, o której prawdopodobieństwie mówi się w ostatnich latach tak często, jak o militaryzacji regionu nadbałtyckiego.
To Stany Zjednoczone nie mają teraz czasu na Europę Wschodnią, co pokazała wizyta do Moskwy zastępcy sekretarza stanu Victorii Nuland. Celem wizyty jest uzgodnienie „boi” odnośnie Ukrainy i innych newralgicznych punktów regionu, których Stany Zjednoczone i Rosja zobowiązują się nie przekraczać. Później można z czystym sumieniem zaangażować się w walkę z Chinami, nie rozpraszając się na europejską peryferię swojego imperium.
Inaczej jest z Wielką Brytanią. Ona odwrotnie potrzebuje arcyaktywnej postawy na rosyjskich pograniczach, by przypomnieć reszcie Europy, że poddani Jej Królewskiej Mości wciąż są z nimi. Są aktywnie obecni na Ukrainie, w krajach nadbałtyckich, na Białorusi.
W ostatnich latach Brytyjczycy zgromadzili bogate doświadczenie w prowokacjach antyrosyjskich, w tym militarnych.
Wystarczy przypomnieć dwie z nich. Pierwsza – to jest „otrucie Skripala”, którego brytyjskie służby specjalne od trzech lat ukrywają przed społecznością międzynarodową i nie pozwalają mu złożyć zeznań ani przynajmniej udzielić jakiegokolwiek wywiadu. Druga – to jest przebicie się w lecie brytyjskiego niszczyciela na rosyjskie wody terytorialne u wybrzeży Krymu.
W pierwszym przypadku sprawa zakończyła się wojną dyplomatyczną z wzajemnym wydaleniem dyplomatów. W drugim – rosyjskie służba graniczna otworzyły ogień, przecinając kurs okrętu NATO. W obu przypadkach Wielka Brytania, zgodnie z wszelkimi normami dyplomatycznymi, stworzyła casus belli.
Następnym razem Londyn zdoła zaserwować sytuację na granicy wypowiedzenia wojny w krajach nadbałtyckich.
Rosja musi przygotować się na taki scenariusz, by nie stał się on rzeczywistością i by jak najdotkliwiej uderzył w samych prowokatorów. Bo nie tak po prostu sporządzone są tony makulatury o Obwodzie Kaliningradzkim jako obiekcie pierwszego uderzenia NATO w przypadku konfliktu zbrojnego na Bałtyku.