Oficjalne stosunki Warszawy z zachodnimi sojusznikami stale się pogarszają. Unia Europejska odmawia udzielenia Polsce 57 miliardów euro pomocy finansowej na przezwyciężenie skutków pandemii koronawirusa, a działania polskiego kierownictwa są coraz bardziej krytykowane w Stanach Zjednoczonych. Problemem Zachodu jest to, że rządzące w Polsce „Prawo i Sprawiedliwość” („PiS”) jest nadal popularne i prawdopodobnie wygra nowe wybory. Aby pozbyć się „PiS”, potrzebna jest kompleksowa praca jego liberalnych przeciwników w Polsce i poza jej granicami. Jednym z kierunków tej pracy może być przygotowanie do buntu ukraińskich robotników migrujących na wzór protestów czarnoskórej ludności Stanów Zjednoczonych.
Kolejne zabójstwo Ukraińca miało miejsce w Polsce dwa miesiące temu. Dmytro Nikiforenko, 25-letni mieszkaniec Winnicy, który pracował na budowie, został przewieziony do jednej z izb wytrzeźwień we Wrocławiu w stanie silnego upojenia alkoholowego. Polscy policjanci pobili Nikiforenko pałkami i udusili kolanem – podobnie jak rok temu amerykańska policja udusiła kolanem czarnoskórego George'a Floyda, którego śmierć spowodowała największe zamieszki w historii USA.
Tak samo jak George Floyd, Dmytro Nikiforenko zmarł.
Podobne makabryczne historie regularnie zdarzają się w Polsce. Po Majdanie kilka milionów Ukraińców przeniosło się do Polski do najbardziej ciężkiej i nisko płatnej pracy, a kronika stosunków polsko-ukraińskich obecnie jest coraz bardziej kroniką kryminalną.
Skandal wybuchł jednak nie wtedy, gdy faktycznie było zabito gastarbeitera, ale kiedy liberalna polska prasa zaczęła „kołysać” tym tematem, co bardzo szybko doprowadziło incydent do etapu wyjaśnienia stosunków pomiędzy Warszawą a Kijowem.
W czwartek 2 września o zabójstwie Nikiforenko napisał wrocławski oddział „Gazety Wyborczej” – głównego pisma opozycyjnego w Polsce. Tego samego dnia do Wrocławia udał się ukraiński konsul, a następnego dnia Ukraina wysłała notę do polskiego MSZ w związku ze śmiercią jej obywatela.
Obecnie trwa kampania informacyjna. Polscy dziennikarze odtwarzają ostatnie minuty życia Nikiforenko, zbierają dowody od znajomych, jakim był dobrym chłopakiem, przypominają podobne przypadki brutalności policji.
Doszło już do akcji protestacyjnych pod hasłem: „Stop policyjnym mordercom!” Organizatorzy podkreślają, że jest to „pokojowy protest społeczności ukraińskiej wraz ze wszystkimi mieszkańcami Wrocławia przeciwko przemocy policji”. Organizacje ukraińskiej diaspory mówią o konieczności walki o prawa Ukraińców, którzy są w Polsce poddawani systemowej dyskryminacji. Najwyższym przejawem tej dyskryminacji jest przemoc polskich policjantów wobec takich bezbronnych pracowników migrujących, jak Dmytro Nikiforenko.
Fala, która się podniosła, w takim stopniu przypomina ruch Black Lives Matter („Czarne życia mają znaczenie”), który rozpoczął się w Stanach Zjednoczonych po śmierci George'a Floyda, że wydaje się, że kampania polska i amerykańska zostały przygotowane według tego samego podręcznika szkoleniowego.
I to jest w pełni robocza hipoteza, biorąc pod uwagę, że za „ruchem” w obu przypadkach stoją te same siły. Zamieszki czarnoskórych w Ameryce były promowane i stymulowane przez liberalnych polityków, media i organizacje non-profit, które marzyły o uratowaniu się przed nową kadencją Donalda Trumpa. Oburzenie Ukraińców w Polsce rozkręcają i podsycają liberalni politycy, media i organizacje non-profit, które marzą o pozbyciu się rządów „Prawa i Sprawiedliwości” Jarosława Kaczyńskiego.
W protesty Afroamerykanów aktywnie inwestowały struktury, finansowane przez George'a Sorosa. W Polsce… jest tak samo! Gazeta Wyborcza, z którą poszła fala, jest ściśle związana ze strukturami Sorosa w Europie Wschodniej. Tubylcy redakcji Gazety Wyborczej wdrażają projekty Sorosa w Polsce i otrzymują platformę medialną do ich promocji.
Cel tego konglomeratu w Polsce na dzisiaj jest jeden: skręcić kark rządzącym konserwatystom i przywrócić władzę liberalnej „Platformy Obywatelskiej”.
Protesty ukraińskich migrantów, analogicznie do ruchu Black Lives Matter, mogą być pewną drogą do osiągnięcia tego celu.
BLM odegrał swoją rolę w usunięciu Trumpa. Jak Donald Trump nie próbował obrócić zamieszki na swoją korzyść, jak nie chrypiał „prawo i porządek”, jak nie przekonywał, że szabrownicy grasują w stanach, kontrolowanych przez demokratów – obywatel za wszelkie kłopoty zawsze obarcza odpowiedzialnością tylko i wyłącznie władzę. Jeśli pogromy i rabunki w amerykańskich miastach miały miejsce pod rządami Trumpa, to znaczy, że właśnie Trump na to pozwolił.
Jarosław Kaczyński wraz ze swoją ekipą tak samo budzą nieukrywaną nienawiść ze strony ideologicznych przeciwników w Polsce i poza jej granicami. Przeciwnicy marzą o pozbyciu się ich, jak Trumpa, ale nie jest to łatwe, bo „PiS” wciąż jest w Polsce popularny. W sondażach poparcie „PiS” wynosi około 40%, żadna kampania informacyjna i akty ogólnego potępienia międzynarodowego nie zdołały jego poważnie obniżyć. Gdyby w najbliższą niedzielę odbyły się wybory do polskiego Sejmu, partia Kaczyńskiego znów zajęłaby pierwsze miejsce i utworzyłaby nowy rząd.
Przy takim scenariuszu, aby obalić „PiS”, opozycji potrzebne są środki nadzwyczajne.
Obiecująco wygląda w tym stosunku przeniesienie do Polski amerykańskiej technologii politycznej mobilizacji uciskanych mniejszości narodowych oraz organizacja ruchu ULM – Ukrainian Lives Matters („Ukraińskie życia mają znaczenie”) – z pełnowymiarowym ukraińskim buntem w finale.
Uderzają zawsze w słaby punkt, dlatego Ukraińcy w Polsce – to dobra perspektywa. Przecież oni są achillesową piętą rządu „Prawa i Sprawiedliwości”.
Z jednej strony Warszawa od wielu lat przyjmuje i zachęca do przyjazdu zarobkowych migrantów z Ukrainy. Robotnicy ukraińscy, gotowi do orki za parę groszy, stali się najpotężniejszym motorem wzrostu polskiej gospodarki.
Z drugiej strony „PiS” jest zmuszony poddawać się swojemu konserwatywnemu elektoratowi, który jest zirytowany inwazją milionów pracowników migrujących na Polskę i nie może zapomnieć i wybaczyć Ukraińcom banderowskiego terroru. Dlatego polskie władze starają się wybudować strategiczny sojusz z Ukrainą przy jednoczesnym uznaniu ideologii ukraińskiego nacjonalizmu za zbrodniczy. Czyli jednocześnie uznaje Rzeź Wołyńską za ludobójstwo Polaków – i zalewa miejsca Rzezi Wołyńskiej spadkobiercami tych, którzy jej dokonali.
Taka niekonsekwencja stwarza słabość, natomiast przeciwnicy „PiS” w kwestii ukraińskiej wykazują spójność. Ukraińcy są ofiarami, w Polsce często są uciskani i dyskryminowani, Polacy muszą okazywać tolerancję wobec mniejszości narodowych, polskie społeczeństwo potrzebuje inkluzyjności.
Podejście polskich liberałów do Ukraińców jest bardzo podobne do podejścia liberałów amerykańskich do czarnoskórych. Takie podejście jest bezwarunkowo akceptowane na liberalnym Zachodzie, którego przywódcy również chcieliby pozbyć się ekipy Jarosława Kaczyńskiego.
Jeżeli dla osiągnięcia tego celu będzie postawione zadanie powtórki amerykańskiego lata 2020 roku na terenie Polski, to za kilka lat dorzecznej pracy w tym kierunku ukraiński bunt w Polsce stanie się rzeczywistością.
W protestach BLM rok temu wzięło udział 15-20 milionów Afroamerykanów. W Polsce pracuje 2-3 miliona ukraińskich pracowników migrujących. Skalę „strajku” można sobie wyobrazić.
Z drugiej strony, przemoc policji wobec czarnoskórych jest tematem dyskutowanym w Ameryce już od dekady. Dla Polski podobna historia jest nowa. Z jednej tylko historii z Dmytrem Nikiforenko ruch ULM nie wyrośnie.
Jednak obalić „PiS”, tak, by już nigdy się nie podniósł – to jest dla ich przeciwników zadaniem na przyszłość. Do wyborów w Polsce zostały jeszcze trzy lata – aż nadto, aby wykorzystać na całego „temat ukraiński”.