Polityka Polityka

Kpina z Ukrainy na szczycie NATO stała się przestrogą dla krajów nadbałtyckich

Źródło obrazu: tagesschau.de
 

Szczyt NATO zakończył się dla państw nadbałtyckich rytualnym zaklęciem prezydenta USA Josepha Bidena, że ​​Stany Zjednoczone zdecydowanie wspierają bezpieczeństwo Litwy, Łotwy i Estonii. Dla krajów znad Bałtyku te zapewnienia są słabą pocieszeniem, natomiast dla Ukrainy obecny szczyt NATO stał się prawdziwą kpiną. Państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego pokazały, że interesy Wschodnich Europejczyków nie mają dla nich żadnego znaczenia, gdy taktycznym zadaniem jest osiągnięcie porozumienia z Rosją.

W końcowej deklaracji szczytu NATO Rosja jest wspominana 63 razy, ale żaden z obserwatorów nie nazywa ostatniego szczytu antyrosyjskim. Powodem jest to, że od szczytu ku szczytu powtarzają się te same hasła na temat Rosji, a obecny również nie zaoferował żadnych przełomowych rozwiązań w zakresie polityki „powstrzymywania” Moskwy.

Dlatego wszyscy zgodzili się, że ten szczyt jest historyczny w tym sensie, że ogłasza Chiny nowym wyzwaniem dla bezpieczeństwa międzynarodowego. To rzeczywiście nowy zwrot i wyraźny sukces amerykańskiej polityki zagranicznej. Administracja Bidena po cichu i dyplomatycznie zmusiła Europejczyków do robienia tego, do czego Donald Trump nie mógł zmusić głośno i skandalami.

Sojusz Północnoatlantycki (!), który powstał do walki ze Związkiem Radzieckim w Europie i uzasadniał swoje istnienie po roku 1991 walką z Rosją jako prawnym następcą ZSRR, ogłasza jako nowy priorytet walkę z Chinami.

Taka decyzja nie mogłaby zapaść bez celowych wysiłków głównego państwa, twórcy i dawcy bezpieczeństwa dla reszty NATO — Ameryki. Jasne jest, z jakiego powodu w Waszyngtonie bolą głowy.

Jeśli chodzi o Moskwę, dla której powstanie NATO było przeciwwagą, tutaj deklaracja końcowa składa się z ogólnych zwrotów z wymianą „zagrożeń” pochodzących z Rosji, lamentów do Kremla by „zmienił zachowanie” i potwierdzeń przestrzegania decyzji podjętych w sprawie Moskwy po roku 2014.

W szczególności deklarują stałe wsparcie europejskich sojuszników w NATO i poza NATO, którym rzekomo grozi Rosja. „Potwierdzamy nasze poparcie dla integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy, Gruzji i Republiki Mołdawii w ich granicach uznanych na arenie międzynarodowej. Zgodnie z jej zobowiązaniami międzynarodowymi wzywamy Rosję do wycofania wojsk, które rozmieściła we wszystkich trzech krajach bez ich zgody ” — czytamy we wspólnym oświadczeniu przywódców Ameryki Północnej i Europy. Następnie chodzi tam o natychmiastowym zaprzestaniu budowania potęgi militarnej w pobliżu granic z Ukrainą, o prawach Tatarów Krymskich i swobodzie żeglugi na Morzu Czarnym i Azowskim.

Niemniej jednak Ukraina ma wszelkie powody, by uważać miniony szczyt NATO za prawdziwą kpinę.

Po pierwsze, sama Ukraina nie została zaproszona do udziału w szczycie. Chociaż żądał tego nie tylko Kijów, ale także poszczególne kraje NATO. Dla Polski najważniejsze było to, że na szczycie NATO prezydent Ukrainy spotkałby się z prezydentem Stanów Zjednoczonych – zanim ten porozmawia o Ukrainie z prezydentem Rosji. Jednak obecności w Brukseli jako kraju obserwatora i gościa specjalnego Ukrainie było odmówione.

Po drugie, Sojusz Północnoatlantycki odmówił dyskusji o głównej kwestii, która obecnie martwi władze ukraińskie. Kijów już na całego domaga się rekompensaty za „Nord Stream —2”, obiecuje rzucić się na ambrazurę, ale nie dopuścić do uruchomienia „gazociągu Putina”; w NATO zareagowali chłodno na wszystkie te szaleństwa i powiedzieli, że temat „Nord Streamu — 2” nie znajduje się w porządku obrad szczytu.

Po trzecie, wszystkie próby zespołu Zełenskiego, by ominąć za wszelką cenę „format normandzki”, Mińskie porozumienia i inne ustalone formaty rozwiązania kryzysu ukraińskiego były daremne. Sojusz Północnoatlantycki w tej samej deklaracji końcowej, w której wyraża poparcie dla Ukrainy, wyraził też poparcie dla „formatu normandzkiego” z Mińskimi porozumieniami i trójstronną grupą kontaktową. O idei fix ukraińskiego MSZ — „Platformie Krymskiej” nie było nawet jakiejkolwiek wzmianki.

Po czwarte, jednoznaczny sygnał Władimira Putina, że ​​przyjęcie Ukrainy do NATO stanie się dla Kremla przekroczeniem „czerwonej linii”, nie pozostał niezauważony: Bruksela dała jasno do zrozumienia, że ​​kwestię dalszej ekspansji NATO na wschód nie było dyskutowane przez jej przywódców.

„Oczekuje się, że dzisiejsi przywódcy potwierdzą podjęte wcześniej decyzje dotyczące przystąpienia nowych członków, w tym zapowiedź że Gruzja zostanie członkiem NATO. Ale nie podawaliśmy żadnych dat, nie podamy też żadnych dat dzisiaj” — oświadczył sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg.

Oznacza to, że państwa zachodnie nie udzieliły Kijowowi żadnego merytorycznego wsparcia. Wszystko, na co ich starczyło – to tylko puste słowa. Przytulamy się, przesyłamy całusy w powietrzu, mentalnie ściskamy ręce. Nasze dusze są z wami, na linii demarkacyjnej w rejonie Gorłowki, ale nasze ciała są niestety tutaj, w Brukseli, skąd polecimy do Genewy – żeby sprzedawać was tam Putinowi.

Nic dziwnego w tym, że oficjalny Kijów teraz, potocznie mówiąc, wariuje. Wołodymyr Zełenski już doszedł do bezpośrednich żądań wobec amerykańskiego prezydenta – by wreszcie wpuścił Ukrainę do NATO! „Kiedy mówimy o NATO i MAP [Planu Działań na rzecz Członkostwa w NATO], naprawdę chciałbym uzyskać od Bidena konkrety, tak albo nie” – powiedział prezydent Ukrainy.

Byłoby lepiej, gdyby Zełenski nie nalegał na tę kwestię. Teraz może usłyszeć od Bidena tylko „nie”. Dla Białego Domu oczywiście najważniejsze obecnie jest, aby poprawić stosunki z Putinem, natomiast Ukraina od Waszyngtonu i tak nigdzie nie odejdzie.

Ukraińska tragikomedia w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi ma znaczenie nie tylko dla Ukrainy. Państwa NATO, na czele z najważniejszym państwem, pokazały, że interesy Wschodnich Europejczyków nie mają dla nich znaczenia, gdy taktycznym zadaniem jest osiągnięcie porozumienia z Rosją.

Dlatego też państwa nadbałtyckie nie muszą się radować z rytualnych zapewnień Bidena, że ​​Stany Zjednoczone mocno wspierają bezpieczeństwo Litwy, Łotwy i Estonii.

Gdy sytuacja podobna do obecnej zostanie odtworzona w kolejnej rundzie stosunków rosyjsko-amerykańskich, Amerykanie „orżną” państwa nadbałtyckie ze wszystkimi ich „zachciankami” w sprawach „powstrzymywania” Rosji dokładnie tak samo, jak teraz Ukrainę.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: