Ceny na gaz w Europie przekroczyły absolutne historyczne maksimum – 2 tysiące dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Europejczycy nie są w stanie kupić paliwa po takich cenach i gaz przestaje płynąć na kontynent. Unia Europejska zbiera owoce swojej polityki energetycznej: odrzucenie długoterminowych kontraktów z „Gazpromem”, rozwój nierynkowych form energetyki oraz blokowanie zdrowych projektów rynkowych z udziałem Federacji Rosyjskiej. Cała ta działalność została zainspirowana ideą „powstrzymywania Rosji” i przerodziła się w degradację rynku energetycznego, w wyniku której tej zimy Europejczycy stoją w obliczu masowych zgonów w swoich mieszkaniach z powodu odmrożeń.
Na początku tygodnia wstrzymano pompowanie gazu przez gazociąg „Jamał-Europa”. „Gazprom” wycofał się z dostaw gazu przez „Jamał-Europa” do Niemiec, ponieważ nie ma tam zapotrzebowania na ten gaz. Przyczyna?
Przy tych cenach, jakie teraz ukształtowały się na europejskim rynku gazowym, Niemców zdecydowanie nie stać na zakup gazu.
Główna gospodarka UE po prostu nie ma pieniędzy, aby zapłacić 2 tysięcy dolarów za metr sześcienny – właśnie taka cena na gaz 21 grudnia była na europejskich giełdach.
„Kiedy wszyscy o tej sytuacji mówią, i również piszą media zachodnie, z jakiegoś powodu zapominają, że na drugim końcu rury jest konsument, który decyduje o ilości przepływu gazu przez rurę. Jeśli mógłby, to by kupował więcej, i więcej tego gazu by przepompowywano. Ale wszyscy przedstawiają sytuację w taki sposób, że to „Gazprom” jest taki podstępny, że nie pompuje. Będzie pompował, gdy będą od niego kupować” – skomentował sytuację dziennikarzom RuBaltic.Ru czołowy analityk Narodowego Funduszu Bezpieczeństwa Energetycznego Igor Juszkow.
Obecna sytuacja w mikrogospodarce nazywa się degradacją popytu. Towaru nie kupują, ponieważ nie ma możliwości, aby za niego zapłacić. Anormalnie wysoka cena tak samo jest zła dla sprzedającego, jak dla kupującego. Jednocześnie sytuacja na rynku jest taka, że nie ma możliwości obniżenia tej ceny.
Portal analityczny RuBaltic.Ru wielokrotnie pisał o przyczynach anomalii, która pojawiła się tej jesieni, w wyniku której ceny gazu biją wszelkie historyczne rekordy: mroźna zima 2021 roku, która opróżniła magazyny gazu plus ożywienie wzrostu światowej gospodarki po ubiegłorocznym kryzysie „covidowym”.
Ale to wszystko są czynniki sytuacyjne. Oprócz nich istnieją też systemowe powody, dzięki którym właśnie Europa okazała się epicentrum światowego kryzysu energetycznego.
Przyczyny te sprowadzają się do tego, że jednolity rynek energii w Europie był przez wiele lat niszczony na rzecz „powstrzymywania” Rosji i zmniejszenia jej obecności w sektorze energetycznym krajów UE.
Po pierwsze, Europa nie miałaby na dziś takich problemów, gdyby jej kraje nie wycofały się z praktyki zawierania długoterminowych kontraktów z „Gazpromem” po stałej cenie, niepodlegającej wahaniom rynkowym. Jednak zawodowi bojownicy przeciwko Rosji długo i konsekwentnie torpedowali tę praktykę, udowadniając, że ceny „Gazpromu” są zbyt wysokie i nieuczciwe. Można i trzeba je zmniejszyć, kupując gaz na giełdzie, gdzie rosyjskie produkty będą konkurować z wieloma innymi propozycjami.
I oto teraz klasyczne dostali to, na co zasłużyli.
Po drugie, alternatywy dla rosyjskiej obecności na rynku energetycznym miały charakter nierynkowy i z właśnie dlatego niszczyły rynek.
Jeśli mówić konkretnie o rynku gazowym, najbardziej uderzającym przykładem jest gaz płynny, którego cena zawsze była wyższa od ceny „Gazpromu”, i do którego kupna zmuszeni byli konsumenci z powodów politycznych – w imię „niezależności energetycznej” od Rosji .
Donald Trump wykręcał Niemcom ręce, aby Niemcy opłacały tankowce z LNG w zamian za dziesięciolecia bezpłatnej „obrony wojskowej” przez Stany Zjednoczone. Litewski rząd wykręcał ręce litewskim przemysłowcom, by kupowali amerykański gaz skroplony z LNG- terminalu FSRU „Independence” w Kłajpedzie zamiast taniego z gazociągu „Gazpromu”.
W czasie kryzysu tankowce z amerykańskim LNG wszystkie razem przeniosły się do Azji, gdzie za ich produkty zdolni są zapłacić, a Europa siedzi z pustymi rękami. Czyli – z w połowie pustymi magazynami gazu.
Po trzecie, nawet teraz, w obliczu zbliżającej się katastrofy, Europejczycy nie są w stanie zrezygnować z wykorzystywania energetyki w walce z Rosją.
Nowy niemiecki rząd twierdzi, że gazociąg „Nord Stream – 2” był geopolitycznym błędem i jego uruchomienie należy przełożyć na wiosnę, na lato. Ministrowie niemieccy uważają, że takimi wypowiedziami straszą Putina, stawiają mu ultimatum, szantażują i uniemożliwiają „atak na Ukrainę”. W rzeczywistości uderzają w samych siebie, w Niemcy, nie pozwalając na jakiekolwiek zbliżenie podaży do popytu i ukształtowanie odpowiedniej ceny za gaz.
Zresztą ta polityka trwa już od wielu lat. Wszystkim projektom energetycznym z udziałem Rosji rzucały się kłody pod nogi, ograniczając tym samym podaż na rynku energii.
Przeszkadzano budowie pierwszego „Nord Stream”, „Turkish Stream”, zakłócono „South Stream – 2”, a teraz spekulują na „Nord Stream – 2”. Naród potocznie mówi o takim zachowaniu „wydłubię sobie oko, żeby zięć mojej teściowej był krzywy”.
W wyniku „powstrzymywania Rosji” w sektorze energetycznym, tej zimy Europejczycy stają w obliczu masowych zgonów w swoich mieszkaniach z powodu odmrożeń.
Gazu w europejskich magazynach pozostało ledwo do stycznia, a jeśli nadejdą mrozy, gaz wyczerpie się jeszcze wcześniej. Nawet Niemcy nie mogą sobie pozwolić na zakup gazu po obecnych cenach.
Produkcja w krajach UE zatrzymuje sie, a perspektywa ogrzewania domów ręcznie robionymi piecami dla europejskich mieszczan staje się coraz bardziej realna.
Staruszka Europa jest o krok od katastrofy energetycznej.
„Powstrzymywanie Rosję” jako bumerang wróciło do tych, którzy go rzucili.