Polska państwowa spółka naftowo-gazowa PGNiG oficjalnie powiadomiła Gazprom o zamiarze nieprzedłużenia kontraktu Jamalskiego, który wygasa z końcem 2022 roku. Według polskich władz skroplony gaz ziemny (LNG) i dostawy z Norwegii budowanym rurociągiem Baltic Pipe powinny zastąpić produkty Gazpromu. Portal analityczny RuBaltic.Ru zorientował się, czy Warszawa blefuje i stwierdził, że nawet w przypadku rozwiązania Kontraktu Jamalskiego rosyjski gaz z Polski nigdzie nie wyjdzie, a Polacy dostaną rekompensatę za wzrost kosztów energii od... Ukrainy.
Polscy urzędnicy od dawna mówią o intencjach rezygnacji z produktów Gazpromu. W ubiegłym miesiącu uwagę prasy przyciągnęło oświadczenie upoważnionego przez rząd ds strategicznej infrastruktury energetycznej, Piotra Naimskiego, który powtórzył starą mantrę: potomkowie dumnych szlachciców nie zamierzają przedłużać kontraktu z Rosją. Po wygaśnięciu brakujące wolumeny zrekompensują dostawy LNG z USA i Kataru, a także przepustowość gazociągu Baltic Pipe.
Teraz Warszawa przeszła od słów do czynów.
15 listopada PGNiG przesłało do PJSC Gazprom i LLC Gazprom Export oświadczenie o rozwiązaniu tzw. Kontraktu Jamalskiego od 31 grudnia 2022 roku, zgodnie z którym Polska otrzymuje rocznie 10 mld metrów sześciennych gazu.
Zgodnie z warunkami umowy konieczne jest powiadomienie kontrahenta o zakończeniu współpracy trzy lata przed wygaśnięciem w/w kontraktu; z tego prawa skorzystała polska spółka naftowo-gazowa.
Prezes zarządu PGNiG, Piotr Woźniak, zapewnia rodaków, że nie ma się czym martwić: „Zawarliśmy długoterminowe umowy na dostawy LNG i zakup gazu ziemnego z norweskiego szelfu kontynentalnego; w połączeniu z działaniami operatora transportu gazu polegającymi na rozbudowie systemu gazociągów pozwala nam na odstąpienie od Kontraktu Jamalskiego w pierwotnie ustalonych terminach”.
Portal analityczny RuBaltic.Ru wielokrotnie pisał o perspektywach, które otwierają się dla Polski po uruchomieniu Baltic Pipe. Wydajność projektowa rurociągu wynosi 10 miliardów metrów sześciennych, co teoretycznie może całkowicie zastąpić rosyjską rurę. Jednak w praktyce wygląda to trochę inaczej.
Według optymistycznych prognoz Norweskiej Dyrekcji Ropy Naftowej wydobycie gazu w kraju nieznacznie spadnie do roku 2030.
Niektórzy eksperci uważają, że spadek będzie bardziej nagły. W każdym bądź razie produkcja zdecydowanie nie wzrośnie.
Perspektywy rozwoju 20 licencjonowanych obszarów szelfowych w Norwegii, w których kompania PGNiG Upstream Norway ma udziały, pozostają niewyjaśnione. Oznacza to, że Baltic Pipe można załadować tylko tym gazem, ktory jest przeznaczony dla innych europejskich konsumentów. Mówiąc najprościej, jego należy przekupić: czyli zapłacić więcej, niż zaproponują, na przykład, Niemcy.
W tym przypadku Niemcy zwiększą import paliwa z rurociągów z Rosji — przechwycą te same ilości, których odmówi Polska. Gazprom w tym przypadku nie ucierpi.
Jednak program ten może potknąć się o kontrakty długoterminowe, na podstawie których norweski gaz jest dostarczany do Europy.
Nawet jeśli Polska jest gotowa na zakup po zawyżonych cenach, dostawcy nie będą mogli naruszać zobowiązań umownych.
I co wtedy? Pozostaje magiczna różdżka w postaci terminalu LNG w Świnoujściu. Jego pojemność wynosi 5 miliardów metrów sześciennych, po zapowiedzianej rozbudowie ona wzrośnie o półtora raza. Dodamy do tego plany budowy drugiego terminalu pod Gdańskiem. Dostępność infrastruktury do odbioru dużych ilości LNG zapewni, że w przypadku zerwania umowy z Gazpromem Polska nie pozostanie bez gazu.
Ale tu znowu pojawia się kwestia ceny.
Wydaje się, że tylko w zapalonej wyobraźni Piotra Woźniaka LNG zza oceanu jest o 20-30% tańszy niż paliwo z rurociągów z Rosji.
Nawet jego polscy koledzy nie powtarzają tej bzdury. Ponadto sam Woźniak mówi o „rozbudowie systemu gazociągów” jako konieczny warunek do rozwiązania Kontraktu Jamalskiego.
W ciągu najbliższych trzech lat Polska będzie musiała wydać ogromne kwoty na przygotowanie się do „rewolucji energetycznej”. I niech ten termin nie wydaje się pretensjonalnym: ponad 60% zapotrzebowania kraju na gaz jest pokrywane właśnie przez Gazprom.
Budowa drogiej infrastruktury w celu zakupu drogiego amerykańskiego LNG — to jest logiką polskiej „niezależności energetycznej”.
Logika jest tak ułomna, że wielu ekspertów wciąż wątpi w determinację Warszawy do porzucenia rosyjskiego gazu. Bardziej właściwe jest mówienie o próbie podniesienia stawek, wzmocnienia pozycji negocjacyjnej i wynegocjowania korzystniejszych warunków z Gazpromem, zarówno w odniesieniu do dostaw gazu, jak i tranzytu do Europy (Piotr Naimski wcześniej mówił, że jego kraj otrzymuje skąpe dochody z tranzytu).
Jednak nawet całkowite odrzucenie Kontraktu Jamalskiego nie będzie oznaczać utraty polskiego gazowego rynku dla Federacji Rosyjskiej. Po pierwsze, rosyjski LNG może w pełni wejść na ten rynek. Stało się to w sąsiednim kraju: terminal w Kłajpedzie, główny symbol litewskiej „niezależności energetycznej”, płacze z upokorzenia, ale kupuje skroplony gaz ziemny od „Nowateka”.
To będzie bardzo symboliczne, jeśli Warszawa wymieni Kontrakt Jamalski na ... produkty „LNG Jamał”!
Po drugie, nic nie stoi na przeszkodzie, aby polskie kierownictwo kupowało brakujące ilości gazu na rynku europejskim — na przykład z Czech i Niemiec. Schemat ten przedstawił specjalista ds Polski i Europy Wschodniej z Berlińskiej Fundacji Nauki i Polityki (SWP) Kai-Olaf Lang.
A jaki rodzaj gazu można kupić w Niemczech, skoro Niemcy są największym zagranicznym importerem produktów Gazpromu? Ale nie jest to podstawową kwestią. W tym przypadku choć za norweski, choć za rosyjski gaz trzeba dodatkowo zapłacić pośrednikom.
Część środków można teoretycznie „odzyskać” przez dostawy gazu na Ukrainę.
Zespół Zeleńskiego liczy na pomoc swoich zachodnich sąsiadów, jeżeli nie będzie w stanie osiągnąć porozumienia ze swoim sąsiadem wschodnim w celu zawarcia nowej umowy tranzytowej. Ale w przypadku gdy tranzyt gazu przez Ukrainę zostanie zatrzymany, wówczas systemu wirtualnego rewersu (kiedy rosyjski gaz był dostarczany na Ukrainę jako rzekomy gaz europejski) też nakryję się przysłowiowymi kopytami — trzeba będzie naprawdę szukać alternatywnych źródeł „niebieskiego paliwa”.
Gdzie ich szukać, jeśli nie w Polsce, która wkrótce będzie miała Baltic Pipe i dwa terminale LNG, a także możliwość dokupu rosyjskiego gazu w sąsiednich krajach?
Ogólnie paliwo, za które przepłaci Polska, dla Ukrainy będzie kosztować jeszcze drożej. Wyjdzie pewnego rodzaju wielopoziomowy system „niezależności energetycznej”. Głupi, ale piękny.