Polityka Polityka

Klęska Dodona: Mołdawia przechodzi pod całkowitą zewnętrzną kontrolę Zachodu

Źródło obrazu: rise.md
 

Wyniki przedterminowych wyborów parlamentarnych, które odbyły się w Mołdawii 11 lipca, okazały się przewidywalne. Niespodzianką był tylko ten fakt, że po raz pierwszy od 2005 roku większość w organie ustawodawczym republiki uzyskała jedna partia — „Akcja i Solidarność” (PAS), na czele której przed wyborem na prezydenta stała Maia Sandu. Po imponujących sukcesach sił lewicowych reprezentowanych przez „Partię Socjalistów”, huśtawka polityczna zaczęła ruch w przeciwnym kierunku.

I nie chodzi tu, w zasadzie, o pewne momenty ideologiczne, ani o pewne strategiczne i taktyczne błędy (chociaż one również odegrały swoją rolę w rozwoju wydarzeń). Istota tego, co się wydarzyło, tkwi w samej specyfice polityki wewnętrznej Mołdawii.

Chociaż Republika Mołdawii jest niepodległym państwem o pewnym zasobie atrybutów, w rzeczywistości nie jest podmiotem polityki, ale jej przedmiotem – przedmiotem wpływów sił zewnętrznych. Dotyczy to również spraw, jak to się wydaje, pozornie czysto wewnętrznych, takich jak uchwalanie ustaw, ratyfikacja konwencji, mianowanie urzędników, a nawet liczba otwieranych lokali wyborczych.

Partia PAS, która w niedalekiej przyszłości będzie miała większość w parlamencie, będzie kontrolować rząd i wspierać prezydenta, została utworzona z pracowników prozachodnich organizacji pozarządowych (przede wszystkim — Fundacji Sorosa) na fali niezadowolenia z reżimu Płachotniuka, który uzurpował sobie władzę w kraju po zwycięstwie w wyborach w 2009 roku proeuropejskiej koalicji. Jako jeden z elementów tej koalicji Płachotniuk dość szybko przejął w swoje ręce wszystkie nici rządzenia państwem, za co otrzymał nieoficjalną ksywkę „lalkarz”.

Jednak lepszy porządek w Mołdawii nie zapanował. Wręcz przeciwnie, bezprecedensowy poziom osiągnęła korupcja i kradzież środków państwowych, które już liczą się w miliardach dolarów.

Europejska ścieżka rozwoju została całkowicie zdyskredytowana, a to zaczęło wywoływać nie tylko niepokój, ale i otwarte niezadowolenie na Zachodzie.

To wtedy właśnie z „piskląt z gniazda Sorosa” powstała partia „Akcja i Solidarność”. Na jej czele stała Maia Sandu, była pracowniczka Banku Światowego i członkini Senatu Fundacji Sorosa w Mołdawii. Partia ta „przybudowała się”, a lepiej powiedzieć „przyssała się”, do utworzonej wcześniej opozycyjnej, ale także proeuropejskiej „Platformy DA”. Razem utworzyli blok „ACUM”, który dostał się do parlamentu w wyborach w 2019 roku.

Ten blok, dosłownie na kilka godzin przed upływem terminu, który był przeznaczony na utworzenie większości parlamentarnej, podpisał porozumienie o utworzeniu koalicji z „Partią Socjalistów”. Ta koalicja położyła kres rządom Płachotniuka w Mołdawii.

Należy jednak wspomnieć, że powstanie tej koalicji wcale nie jest wynikiem jakiegoś konsensusu między jej członkami, ale wynikiem twardej i skoordynowanej pracy sił zewnętrznych.

W tym przypadku konsensus co do konieczności odsunięcia od władzy Płachotniuka został osiągnięty właśnie między nimi w osobie przybyłego do Kiszyniowa wicepremiera rządu rosyjskiego Dmitrija Kozaka i ambasadora USA w Republice Mołdawii Dereka Hogana. Prawdopodobnie to po raz pierwszy w przestrzeni postsowieckiej Rosja i Stany Zjednoczone działały spójnie i w tandemie. Ale po utworzeniu koalicji, po aprobacie rządu Mai Sandu, w którym notabene nie znalazło się miejsca dla ani jednego przedstawiciela „Platformy DA”, po rozwiązaniu głównych problemów Dmitrij Kozak wyjechał. A Derek Hogan został!

Już od samego początku narobiwszy głupot, Sandu oceniła sytuację i sprowokowała dymisję swojego rządu — weszła w opozycję, oskarżyła o wszystkie grzechy tych, z którymi wczoraj siedziała przy stole negocjacyjnym i podpisywała umowy.

Oczywiście „Partia Socjalistów” doszła do władzy w bardzo trudnym okresie — pandemia koronawirusa wywołała kryzys na dużą skalę i sprowokowała niezadowolenie z restrykcyjnych środków epidemiologicznych. Sytuację pogorszyła ponadprzeciętna susza, która dotknęła główny przemysł kraju — rolnictwo. I w tej sytuacji sondaże poparcia władz zaczęły bezustannie spadać, mimo że działalność rządu Iona Chicu zasługuje na wyjątkowo pozytywne oceny.

Zwycięstwo Mai Sandu w wyborach prezydenckich w listopadzie ubiegłego roku otworzyło przed Zachodem nowy front możliwości przekształcenia krajobrazu politycznego Mołdawii.

Aby ocenić stopień wpływu struktur zachodnich wystarczy podać tylko dwa przykłady. Tak więc podczas konsultacji frakcji parlamentarnych z prezydentem po dymisji rządu Chicu w budynku administracji prezydenta był obecny ambasador USA Derek Hogan. Ponadto od początku tego roku w administracji prezydenta Mołdawii pracuje grupa doradców, których działalność opłacana jest ze specjalnego grantu Fundacji Konrada Adenauera. Dodatkowo można raz jeszcze przypomnieć, że sama Maia Sandu oprócz mołdawskiego obywatelstwa posiada obywatelstwo Rumunii.

Będąc w opozycji, siły proeuropejskie rozpoczęły aktywną kampanię na rzecz zdyskredytowania „Partii Socjalistów”. Ofensywa ta była doskonale przygotowana, kierowana przez kompetentnych strategów politycznych oraz „reżyserów”. Należy zauważyć, że władze nie doceniły obecności w społeczeństwie żądania realnych środków zwalczania korupcji i konkretnych „odsiadek” w więzieniu wstrętnych postaci z czasów reżimu Płachotniuka.

Chęć prowadzenia walki z korupcją wyłącznie w ramach prawnych była interpretowana w społeczeństwie jako słabość i niechęć do rzeczywistej walki. Program zachowania państwowości Mołdawii, wysunięty w kampanii wyborczej przez „Blok Komunistów i Socjalistów” (BECS) nie mógł konkurować z deklaracjami PAS, której kampania wyborcza okazała się bardziej kompetentnie przygotowana, do tego znacznie lepiej sfinansowana. Promując naprawdę dotkliwe i ważne kwestie, PAS dała radę osiągnąć bezprecedensowy wynik dla partii prawicowych, którego, być może sama się nie spodziewała. A siły lewicowe zademonstrowały praktycznie ten sam poziom obecności w parlamencie.

Faktycznie wyniki wyborów były z góry zapewnione przez ciągłą, konsekwentną i żmudną pracę zachodnich dyplomatów i prozachodnich organizacji pozarządowych, które nie spotkały się z żadnym oporem ze strony podobnych rosyjskich struktur.

Nie można nie wspomnieć również o tak potężnej rezerwie partii prozachodnich, jak mołdawska diaspora za granicą. Wizyty Mai Sandu do Niemiec i Włoch w przededniu wyborów miały na celu wyłącznie zapewnienie jak najkorzystniejszych warunków głosowania diaspory, a porozumienia te osiągnięto bardzo łatwo.

Urzędnicy zachodnioeuropejscy brali czynny udział w mobilizowaniu europejskiej diaspory do wyborów. Wynik jest logiczny: za granicą głosowało 200 tysięcy wyborców, 80% z nich poparło PAS. Dla porównania: w Rosji w wyborach wzięło udział około 6 tysięcy obywateli Mołdawii.

Można śmiało powiedzieć, że w ciągu ostatnich wyborczych cyklów siły lewicowe miały poważne problemy z mobilizacją elektoratu. Jednocześnie sondaże mogą przedstawiać dość optymistyczne wskaźniki, ale we właściwym czasie wyborcy po prostu nie przychodzą głosować. W ostatnich wyborach frekwencja w Gagauzji, która zawsze głosuje na lewicę na poziomie 90%, była najniższa od wszystkich lat. Świadczy to o poważnych błędach w pracy „terenowej”.

Gdyby nie zjednoczenie „Partii Socjalistów” i „Partii Komunistów” w jeden blok wyborczy, wynik mógłby być jeszcze bardziej przygnębiający. Zjednoczenie sił lewicowych w jeden blok wyborczy pozwoliło zmobilizować elektorat, ale tego wciąż nie wystarczyło.

Co dalej z Mołdawią? Dziś mało kto wątpi, że w niedalekiej przyszłości przejdzie pod zewnętrzną kontrolę w „trybie sterowania przez pilot TV”.

Bardzo prawdopodobne, że system polityczny stanie w obliczu „sanacji” sił prorosyjskich, jak to ma miejsce na sąsiedniej Ukrainie. Najbardziej pesymistyczny scenariusz obejmuje próby wyparcia rosyjskich sił pokojowych z Naddniestrza i ewentualne rozmrożenie konfliktu zbrojnego. Póki nie widać jeszcze warunków, w jakich PAS może utracić władzę, i to pozwala nam w pełni zgodzić się z oceną rosyjskiego politologa Władimira Brutera, który uważa, że ​​„PAS jest partią idealnie przystosowaną do kontroli zewnętrznej. Nie może być w niej liderów. Wszyscy oni są niczym więcej, jak drewnianymi żołnierzami Urfina Dżusa”.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: