Polityka Polityka

Polskie władze przyznają, że rozwój Litwy w Unii Europejskiej był nieudany

Źródło obrazu: ihned.cz
 

Niekończąca się polska dyskusja na temat przejścia na euro została wznowiona z powodu przemówienia polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, który ostro wypowiedział się przeciwko wspólnej europejskiej walucie. Morawiecki odniósł się do sąsiednich krajów – Słowacji i Litwy, w których ceny gwałtownie wzrosły po wycofaniu się z waluty krajowej. Wyjątkowy przypadek: doświadczenie integracji Litwy z Unią Europejską uznano za niezbyt udane na Zachodzie, a nie na Wschodzie.

Wprowadzać lub nie wprowadzać euro – o tym w Polsce dyskutują od momentu powstania wspólnej europejskiej waluty i wejścia Trzeciej Rzeczypospolitej do Unii Europejskiej.

Euro jest jednym z przełomów między polskimi liberałami i konserwatystami. Pierwsze przyspieszają wprowadzenie euro, czasem zamiast argumentów gospodarczych cytując argumenty ideologiczne, które nie mają nic wspólnego z finansami. Polska rzekomo potrzebuje europejskiej waluty, aby ostatecznie związać się z Europą, zostać pełnoprawną częścią „europejskiej rodziny” i uniemożliwić Polakom powrót do sfery wpływów rosyjskich.

Argument o wyborze między Europą a Kremlem brzmi dość poważnie. Zostało to napisane na przykład rok temu w otwartym liście do rządu przez polskie liberalne postacie, które wezwały przywódców kraju do wznowienia przygotowań do wprowadzenia euro.

Polski rząd jest obecnie prowadzony przez konserwatystów z partii „Prawo i Sprawiedliwość. Dla nich polski złoty jest skarbem narodowym, którego nie można wymieniać na takie ideologiczne chimery jak „pogłębienie integracji europejskiej”. Polska jest już integralną częścią Europy, dlatego pozbawienie się stabilnej i wiarygodnej waluty krajowej w imię pustej demonstracji politycznej po prostu jest głupotą.

Taka argumentacja zawsze była pośrednią krytyką krajów nadbałtyckich, które przeszły na euro nie dla zysku ekonomicznego, ale z powodu własnych kompleksów, dotyczących faktu, że nie są te kraje prawdziwymi Europejczykami. Teraz polskie przywództwo bezpośrednio wskazało na Litwę jako zły wzór do naśladowania.

Złoty zapewni dobrobyt Polaków lepiej niż euro, więc wejście do strefy euro nie jest najlepszym rozwiązaniem dla Polski – powiedział polski premier Mateusz Morawiecki. Szef rządu przypomniał o przeprowadzonym badaniu cen 40 najważniejszych produktów na Litwie. Okazało się, że ceny w Polsce na 12 z 40 badanych produktów są niższe niż w całej Unii Europejskiej, podczas gdy na Litwie ceny są wyższe średnich po UE.

„Kilka lat temu Polacy robili zakupy na Litwie i Słowacji, ale dziś wszystko jest odwrotnie: Litwini i Słowacy udają się do polskich sklepów granicznych”, — napiętnował Morawiecki zwolenników euro.

Szef rządu, szczerze mówiąc, Ameryki nie odkrył swoim wyborcom. Polacy, zwłaszcza na terenach przygranicznych, wiedzą z własnego doświadczenia, że ​​mieszkańcy Litwy i Słowacji, po wprowadzeniu euro w swoich krajach, tłoczą się w polskich sklepach. Wielu zdaje sobie sprawę z tragicznej sytuacji: Litwini już od kilku lat nazywają wzrost cen podstawowych towarów głównym zagrożeniem narodowym.

Jednak swoim naturalnym dla polityka pragnieniem mówić w zrozumiałym dla niego języku, Mateusz Morawiecki stworzył precedens w stosunkach europejskich.

Szef rządu jednego z krajów zachodnich, choć częściowo, ale skrytykował doświadczenie integracji europejskiej jednej z republik nadbałtyckich.

Dla Rosji naturalną rzeczą jest stwierdzenie, że poradzieckie kraje nadbałtyckie są dalekie od sukcesu. W krajach nadbałtyckich na rosyjski sceptycyzm, dotyczący ich „sukcesu” w gospodarce, demografii lub prawach człowieka reagują z wielką pogardą. Na przykład, czego jeszcze można oczekiwać od „najeźdźców”: pieklą się w bezsilnej złości z powodu osiągnięć ich dawnych kolonii.

Czy warto zwracać uwagę na Rosję, jeśli dla sojuszników po NATO oraz UE sukces państw nadbałtyckich jest aksjomatem? Te trzy małe, ale ambitne republiki odzyskały niepodległość w ciężkiej walce i teraz olbrzymymi skokami doganiają Stany Zjednoczone oraz Zachodnią Europę. Kto myśli inaczej – ten jest agentem Kremla.

Jednak polska dyskusja na temat wprowadzenia euro okazuje się nagle „strzałem w kolano”. W sporach między sobą polscy politycy nieświadomie naruszają normy poprawności politycznej przyjętej przez sojuszników w UE i NATO, i na całego szarpią przestarzały mit o „sukcesach państw nadbałtyckich”.

Na przykład lider „Prawa i Sprawiedliwości” i de facto główny człowiek w Polsce, Jarosław Kaczyński parę lat temu powiedział, że wprowadzenie euro przeniesie Polskę na poziom „narodów peryferyjnych”. Euro, według Kaczyńskiego, jest narzędziem niemieckiej dominacji finansowej w Europie, a jeśli gospodarka kraju nie jest porównywalna pod względem siły z niemiecką, euro doprowadzi do szybkiego wzrostu cen i również szybkiego spadku poziomu życia.

I to właśnie stało się z krajami nadbałtyckimi, których własne kompleksy i chęć poczucia się prawdziwymi Europejczykami ostatecznie wpędziły do niszy „peryferyjnych narodów”.

Specyfika Polski polega na tym, że Polacy wiedzą o sytuacji w krajach nadbałtyckich. Ta sama Litwa jest sąsiadem, i zwykły Polak nie pomyli jej z Łotwą. Ale nie omamią jego również standardowe broszury o rewolucyjnych osiągnięciach „bałtyckich tygrysów”, których progresywność, kreatywność i innowacyjność dogoniły i wyprzedziły Singapur. Prawdę powiedzą sami Litwini, którzy święta narodowe wykorzystują do podróży do Suwałk i dyskutują o Dali Grybauskaite, stojąc w kolejce w polskich hurtowniach.

Nic więc dziwnego w tym, że pierwszy przypadek zaprzeczenia sukcesowi nadbałtyckiego doświadczenia pobytu w Unii Europejskiej od przywództwa kraju UE miał miejsce w Polsce.

Litwa jest złym przykładem do naśladowania – to jest prosty i jasny argument dla Polaków. A to, co stało się codzienną wiedzą na poziomie masowym, w warunkach demokracji, prędzej czy później przechodzi na poziom polityczny.

Ten artykuł jest dostępny w innych językach: