Gospodarka Gospodarka

Wojna nawozowa: czym zagraża Ukrainie rezygnacja z produktów „Biełaruśkalija”

Źródło obrazu: sb.by © Виктор Пилипцов
 

Związek Chemików Ukrainy domaga się od rządu ograniczenia importu białoruskich nawozów w celu wsparcia krajowego producenta. Obecnie do tego utworzyło się odpowiednie środowisko polityczne. Ale sankcje wobec „Biełaruśkalija” i „Grodno Azotu” będą poważnym ciosem dla samych Ukraińców, zwłaszcza dla producentów rolnych, którzy są mocno uzależnieni od niedrogich i wysokiej jakości białoruskich nawozów.

Przed Majdanem wiodące pozycje na ukraińskim rynku nawozowym zajmowała Rosja. To nie odpowiadało lokalnym producentom, w szczególności oligarchowi Dmytrowi Firtaszowi, który posiada największe aktywa w branży chemicznej na Ukrainie (Ostchem Holding). Jego grupa finansowo-przemysłowa, wykorzystując swoje wpływy, próbowała wypchnąć Rosjan z rynku jeszcze na długo przed Majdanem.

Dla samego Firtasza zamach stanu w roku 2014 nie zdziałał nic dobrego. Ale póki żył w Austrii, nowy rząd Niezależnej zrealizował jego dawne marzenie. Poprzez cła zaporowe i bezpośrednie zakazy Rosja została „wypchnięta” z ukraińskiego rynku nawozowego. Finalny akord zabrzmiał w maju 2018 roku, kiedy Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony (RBNiO) nałożyła sankcje na „EuroChem”, „UralChem”, „Acron” oraz „PhosAgro”.

Następnie uczestnicy rynku byli zaskoczeni pewną „anomalią”: handlować nawozami z Ukrainą zaczęły kraje, które wcześniej tego nie robiły (Turcja, Polska, Bułgaria i inne).

 „W rzeczywistości sprawa jest prosta jak budowa cepa. Rosyjscy producenci załapali o co chodzi z tą banalną jednorazową kombinacją władz ukraińskich i zaczęli podejmować zapobiegawcze środki w celu powstrzymania ewentualnych strat. W Polsce rosyjski „Acron” odkupił 20% od jednego z największych europejskich producentów nawozów „Grupa Azoty”. W Gruzji w roku 2017 „Rustavi Azot” całkowicie przeszedł pod faktyczną kontrolą rosyjskiego AFK „Sistema”. Rosja również gwałtownie zwiększyła eksport nawozów na Litwę. Co więcej, pomimo obecności własnego dużego producenta — Achemy — zarówno właściciele przedsiębiorstwa jak i władze litewskie, zareagowali na to zaskakująco spokojnie” — pisał ukraiński ekonomista Siergiej Lewczenko.

Ale głównym beneficjentem w tej historii była bez wątpienia Białoruś. W szybkim tempie zaczął rosnąć również eksport jej nawozów na Ukrainę. Jednym z osiągnięć I Forum Regionów Białorusi i Ukrainy w roku 2018 były wielomilionowe kontrakty w branży petrochemii.

Stopniowo Republika Białoruś  ugruntowała swoją pozycję jako największy dostawca nawozów na Ukrainę.

Obrońcy interesów krajowego producenta też nie siedzieli jak mucha w smole. W roku 2019 Międzyresortowa Komisja ds. Handlu Międzynarodowego (INTA) na zlecenie „Ostchem Holding” wszczęła specjalne postępowanie w sprawie importu na Ukrainę nawozów mineralnych, zawierających azot i fosfor (NP), nawozów mineralnych zawierających azot, fosfor i potas (NPK) oraz niektórych nawozów azotowych (azotanu amonu, saletry wapniowo-amonowej, mocznika, mieszanki mocznikowo-amonowej). Dalej miały być ustalone kwoty i cła. Ale ukraińscy rolnicy stanęli dęba, bo zrozumieli, że wzrost cen nawozów doprowadzi do znacznego wzrostu kosztów ich produkcji.

 „A jeśli koszt produkcji wzrośnie, to wzrośnie również cena produktu końcowego. Ponadto, jeżeli to się będzie stale utrzymywać, możemy stracić możliwość uprawy pszenicy, ponieważ teraz nasi producenci pracują już tylko na opłacenie czynszu za udziały. Czy można sobie wyobrazić spichlerz Europy bez pszenicy? Jeśli będziemy mieli niebotyczne ceny na nawozy, doprowadzi to do braku możliwości uprawy tej rośliny” — oburzał się przewodniczący Ogólnoukraińskiej Rady Rolnej (ORR) Andrij Dykun.

W czerwcu 2020 roku Międzyresortowa Komisja ds. Handlu Międzynarodowego (INTA) postanowiła nie ograniczać dostaw nawozów na Ukrainę (ponieważ ten krok byłby sprzeczny z interesami narodowymi kraju). Jak wydawało się, na tym można byłoby postawić kropkę.

Ale przedsiębiorstwa Dmytra Firtasza uzyskały prawdziwy atut, gdy Kijów i Mińsk znalazły się na krawędzi wojny sankcyjnej.

Szef ukraińskiego MSZ Dmytro Kuleba obecnie mówi o konieczności poszukiwania zamiennika białoruskiego paliwa i białoruskich nawozów. Jego oświadczenie uzupełnia wiadomość, że Związek Chemików Ukrainy złożył w Ministerstwie Gospodarki oświadczenie antydyskryminacyjne w sprawie chlorku potasu z Białorusi w interesie państwowego przedsiębiorstwa „Sumychemprom” oraz „Dniepropietrowskich Zakładów Nawozów Mineralnych” (DZMU).

 „W ciągu ostatnich pięciu lat Ukraina otrzymuje od białoruskiego monopolisty państwowego — „Biełaruśkalija” tylko cenę premium (najwyższą) za chlorek potasu. Dla Ukrainy cena na niego jest o 15–20% wyższa niż w innych krajach. Chlorek potasu jest surowcem do produkcji mineralnych nawozów wieloskładnikowych (NPK). Takie nawozy na Ukrainie są produkowane przez „Sumychemprom” oraz „Dniepropietrowskie Zakłady Nawozów Mineralnych” (DZMU). Tak więc przy takiej cenie na potas, która jest ustalona „ekskluzywnie” dla Ukrainy, dwóch ukraińskich producentów są faktycznie „wyrzuceni” z rynku wewnętrznego, ponieważ cena ich towarów z góry jest zawyżona i niekonkurencyjna w stosunku do białoruskich odpowiedników. Oczywiście Białorusini uwalniają rynek dla własnych producentów” — powiedział Igor Golczenko, wiceprezes Związku Chemików Ukrainy.

Ponadto przedstawiciele branży obawiają się, że całość produktów, których „Biełaruśkalij” nie będzie w stanie sprzedać na rynkach zachodnich, skieruje na Ukrainę.

Ceny na nawozy wówczas spadną w dół. „Prawdopodobnie jak na rolnika, jest to nieźle. Ale to jest sytuacja, kiedy jedna deformacja prowadzi do drugiej deformacji” — pewny jest Golczenko. — „Spadek cen na rynku dla chemików pociąga za sobą minus w przychodach, brak pieniędzy na doposażenie techniczne, brak pieniędzy na inwestycje, o których wyżej wspomniałem. Krótkoterminowy efekt od niskiej ceny zmieni się na spowolnienie całej gospodarki”.

Coś podobnego można zaobserwować dziś na rynku energii elektrycznej. Tu zderzają się interesy dwóch głównych oligarchów Ukrainy — Rinata Achmetowa i Igora Kołomojskiego. Jeden jest zainteresowany ograniczeniem importu z krajów trzecich, ponieważ sam wytwarza energię elektryczną, a drugi potrzebuje niskich taryf na dostawy energii do produkcji żelazostopów.

W przypadku nawozów dochodzi do starcia „chemików” z rolnikami. Zysk jednych zamienia się w stratę drugich i odwrotnie.

Ale tym, którzy bronią interesów koncernu „Ostchem”, najwyższą porą jest zadać pytanie: jak to się stało, że producenci nawozów na postępowej, europejskiej Ukrainie nie są w stanie konkurować z producentami z „zacofanej” Białorusi?

Nawiasem mówiąc, ekspert ds. energetycznych Dmitrij Marunicz powiedział niedawno portalowi analitycznemu RuBaltic.Ru o „osiągnięciach” ukraińskiego przemysłu chemicznego: Odeskie Zakłady Portowe (OZP) są czynne tylko wtedy, gdy w kraju ustalane są niskie ceny na gaz…

Oczywiście z powodu możliwej wojny sankcyjnej ucierpią obie strony. Dostawy nawozów stanowią ponad 12% całkowitego eksportu Białorusi na Ukrainę (około 290 milionów dolarów USA). Ale Mińsk na pewno znajdzie, gdzie „przekierować” wypadające wolumeny. W ostatnich latach kompania „Biełaruśkalij” zintensyfikowała wymianę handlową z Indiami, Brazylią i Chinami. Według ekspertów popyt na nawozy na świecie będzie stale wzrastał wraz ze wzrostem światowej populacji.

Ograniczając import z Białorusi, Ukraina będzie przede wszystkim karać własnych producentów rolnych.
Czy warto poświęcać ich interesy na rzecz nie zdolnego do życia przemysłu chemicznego? Zgodnie z prawami wolnego rynku musi umrzeć. Jeśli Ukraina nadal będzie „przeć do Europy”, to prędzej czy później najprawdopodobniej tak się stanie.
Ten artykuł jest dostępny w innych językach: