Mijający 2021 rok był kolejnym rokiem straconych szans w stosunkach polsko-rosyjskich. Pomiędzy krajami praktycznie nie ma dialogu politycznego, Warszawa regularnie wygłasza antyrosyjskie wypowiedzi, które od czasu do czasu spotykają się z ostrą reprymendą ze strony Moskwy. Czy mogą być inne stosunki pomiędzy Polską a Rosją portalowi analitycznemu RuBaltic.Ru opowiedział założyciel i lider ruchu „Solidarność”, Prezydent Rzeczpospolitej w latach 1990-1995, laureat Pokojowej Nagrody Nobla Lech WAŁĘSA.
- Panie Prezydencie, przede wszystkim chciałabym zapytać o pogorszeniu stosunków pomiędzy Polską a Rosją. Co możemy zrobić z ciągłym zamrażaniem współpracy?
- To jest okropna sytuacja, to jest bardzo złe, musimy w końcu uczyć się na swoich błędach, wyciągnąć wnioski z przeszłości, z nieprzyjemnych momentów i zacząć eliminować problemy, poprawiać błędy i żyć dobrze, po sąsiedzku. Dlatego już dawno temu powiedziałem: podzieliłbym to pytanie na dwie części.
Po pierwsze, niech przeszłość będzie rozliczona i zrekompensowana.
Po drugie, zaczniemy budować dziś nowy świat. Bo z Gdańska i Warszawy do Moskwy jest zawsze bliżej, niż do Waszyngtonu.
Bliżej, lepiej, taniej. Gdzie dwóch się bije – tam trzeci korzysta. Ile razy pozwalaliśmy innym czerpać zyski z tego momentu, ciągle się kłócąc i nie mogąc dojść do porozumienia.
W swój czas dążyłem do porozumienia i dobrze mi to szło. Szkoda, że nie miałem drugiej kadencji prezydenckiej, bo w jej trakcie zmieniłbym stosunki rosyjsko-polskie na rozwiązanie czyste, piękne, dobre, obiecujące.
- Jak Pan wyobrażał sobie idealną Polskę, kiedy powstawał ruch „Solidarność”? O czym wtedy marzyliście, jakie mieliście oczekiwania?
- Pani kochana, wyglądało to bardzo prosto. Z jednej strony mieliśmy monopol sowiecki, i trzeba było mu się przeciwstawić przez zbudowanie monopolu „Solidarności”. Za mało było najpierw dobrze zorganizować te sprawy w Polsce i zaprosić Europę do współpracy z „Solidarnością”. Ale zaprosić USA, Kanadę – czyli globalnych graczy – tego już wystarczyło, by skończyć z monopolem sowieckim, który hamował rozwój świata.
W tamtym czasie zdołaliśmy zbudować „Solidarność”, bo mieliśmy wspólny mianownik w postaci komunizmu i Związku Radzieckiego. Ale kiedy rozwaliliśmy komunizm, „Solidarność” też przestała istnieć, bo właśnie to zadanie było podstawą jej istnienia i działalności.
Mięliśmy odmienną wizję licznika tego ułamka, ale do tej pory nikt nie wymyślił nic podobnego do tego wspólnego mianownika, który pozwolił zbudować „Solidarność”. Jednak wtedy ten mianownik był. Wówczas mieliśmy ten wspólny mianownik. Jedni kochali Związek Radziecki, drudzy nienawidzili, ale mianownik ten był. A teraz go nie mamy. Więc trudno zbudować coś typu „Solidarności”.
- To jest walka. Jeżeli ze mną walczą takimi chwytami – to znaczy że się boją mnie i jestem wartościowy. Gdybym nie był wartościowy, nie wymyślaliby takich bzdur.
Jaki to agent, który walczył z komunizmem? Jaki to agent, który wypędził marszałka Jaruzelskiego? Jaki to agent pozwoliłby Czesławowi Kiszczakowi zostać premierem?
Gdybym nie ja, nie byłoby „Solidarności”, bo kto jeszcze z tej grupy, która zorganizowała strajk w latach 80ch, mógłby wziąć inicjatywę w swoje ręce?
Dostałem zadanie niewykonalne. Powiedziano mi, że mam podjąć kierownictwo, i bezpieka o tym wiedziała. Władze pilnowali mnie tak mocno, że po prostu nie miałem szans wziąć udział w strajku, żadnych. Ale nikt inny nie mógł pokierować tym strajkiem.
Stało się tak, że się spóźniłem o trzy godziny na strajk, ale co to spowodowało? Pilnowano mnie bardzo mocno, ale władze straciły możliwość zatrzymania mnie, bo nie było człowieka, który mógłby podjąć taką decyzję. Gdybym wyszedł na strajk, to musieliby mnie zamknąć. Ja jednak się spóźniłem o trzy godziny, więc już nie mogli mnie zatrzymać bez polecenia od osóby upoważnionej do podjęcia takiej decyzji.
I tak się stało. Dzwonią: „Wałęsa idzie na strajk. Co mamy zrobić?” A władze lokalne nie zapomniały o tym, że kiedy dziesięć lat temu zamknięto liderów strajku, to polała się krew. Dlatego się boją podjąć decyzję, dzwonią do ministrów w Warszawie, nawet chyba do samego premiera, i pytają: „Co robić z Wałęsą? Bo idzie na strajk”.
Co robi minister w tej sytuacji? Dzwoni do stoczni [Gdańskiej] i pyta dyrektora, jaka tam jest sytuacja. Dyrektor mu odpowiada: „Już sie kończy strajk, jest coraz słabszy, już się skończył”. Oni szybko dzwonią do tych, którzy mnie pilnują: „ Mieć Wałęsę na krótkiej smyczy! Ale nie zatrzymywać!” I w tym zamieszaniu udaje mi się przeskoczyć. To był cud! To było niesamowite! A oni mówią, że agent to zrobił.
Następny przykład z „agentem”: po dwóch dniach strajkują odnośnie pani Anny Walentynowicz. Przywożą panią Annę do stoczni, wszystkie żądania zapewnione. Wszystko jest załatwione. A ja – jako kierownik strajku – mam tylko ogłosić, że jest to już koniec, wszystko już przegłosowali.
I oni dziś mówią, że ja jestem zdrajcą i agentem, bo ogłosiłem koniec strajku. A gdybym tego nie zrobił? Wie Pani, co by było? ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej, skrót nazwy polskiej struktury siłowej w okresie PRLu – komentarz RuBaltic.Ru) przy bramie na mnie czekało, bo za mało argumentów mieli do zatrzymania mnie.
Zadbaliśmy, aby zostały spełnione wszystkie żądania. Dyrektor przywiózł do stoczni do pracy Annę Walentynowicz. Gdyby strajk nadal kontynuowano, ZOMO by wpadło i na pałach nas wyniosło. Uratowałem „Solidarność”… i bez moich czynów „agenturalnych” nie byłoby „Solidarności”.
- A co do innych niewygodnych dla rządu ludzi, co Pan myśli na ich temat, Panie Prezydencie?
- Prawie w każdym przypadku było podobnie.
Silni ludzie, którzy nie dają się przekabacić, nie chcą współpracować z kiepskimi politykami, i z nimi walczy się w różny sposób.
Ktoś powie – no dobrze, ale są jakieś dokumenty?
W czasie trwania komunizmu, na przykład, bezpieka nie mogła sobie ze mną poradzić. Więc w jaki sposób walczyła: założono nam podsłuchy, o których nie wiedzieliśmy. Dzięki podsłuchom rozmowę nasze znali oficerowie służb specjalnych. Wzywali nas na przesłuchania i mówili o takich rzeczach, o których tylko przed chwilą z kimś rozmawiałem – a on mnie, głupek, o to pyta! Więc co mogłem pomyśleć? Tylko to, że osoba, z którą rozmawiałem, jest agentem. Bo nie wiedziałem, że tam był podsłuch, że oni wzięli to z podsłuchu!
Komuniści nie chcieli mnie na agenta. Komuniści chcieli, żeby ludzie myśleli, że jestem agentem, żeby przestali mnie wspierać. Chcieli mnie pokonać w taki sposób.
I ci teraźniejsi, którzy pracują w służbach bezpieczeństwa, robią to samo.
Też chcą mnie pokonać. Chcą, żebym nie był taki silny, żebym nie walczył z nimi. Powagi! To cała prawda.
I jeszcze dowód na tego „agenta”. Nie wiem czy Pani słyszała, pobito Jana Rulewskiego w Bydgoszczy, bo ponoć „Solidarność” zaproponowała strajk ogólnokrajowy. Ogólnokrajowy strajk! Ja jedyny musiałem wystąpić przeciwko „Solidarności” i powiedzieć, że nie będzie żadnego strajku. I nie pozwoliłem.
A wie Pani, co kierownictwo komunistyczne kombinowało? Chciało żebyśmy ten strajk ogłosili. Chciało, żeby dziesięć dni ten strajk trwał, a oni codziennie wyłączaliby prąd, blokowali dostawy produktów, wody. Po tygodniu czasu nasze rodziny by za uszy nas wyciągnęły z tego strajku, i byłby to koniec „Solidarności”. Bo byśmy się pokłócili między sobą – kto za, a kto przeciw, i po co to wszystko. Koniec „Solidarności”. Uratowałem „Solidarność” po raz kolejny– i to ja jestem agentem! Coś podobnego!
Mówią jeszcze, że byłem tchórzem... Wicepremier Rakowski przyszedł do mnie, kiedy mnie internowano, to był trzeci dzień stanu wojennego, spałem wtedy. Przychodzi człowiek, który mnie pilnował, i mówi, że do mnie przyszedł wicepremier, a ja, nieprzytomny ze snu, prawie nic nie zrozumiałem. Powiedziałem: „Powiedz temu premierowi, że nie będę z nim rozmawiał, i weź go zrzuć ze schodów. Takie daję ci polecenie”.
Ten poszedł i powiedział to wicepremierowi. Czy powie tak tchórz? Przecież byłem wtedy internowany! Zawsze tak robiłem. Byłem całkowicie oddany sprawom „Solidarności” i tylko Pana Boga się bałem.
Trochę jeszcze mojej żony. Nikogo więcej.
- Podsumowując wyniki mijającego roku, jakie ma Pan Prezydent życzenia dla czytelników z Rosji oraz krajów nadbałtyckich?
Jaki ten świat jest piękny, porozmawiajmy po prostu o tym, jak go wykorzystać, ale nie na siłę, nie strzałami ani atakami na granicach. Tutaj trzeba pomyśleć, bo jest różnica w poziomie rozwoju, więc nie możemy razem otworzyć wszystkie bramy, przepuścić, bo doprowadzi to do destabilizacji...
Na wykładach w Stanach Zjednoczonych na uczelniach mówiłem tak: „Jak jeszcze raz zostanę prezydentem, to wprowadzę w Polsce takie przepisy, że każdy obywatel świata, w tym wszyscy Chińczycy, będą mieli prawo zamieszkać w Polsce”. Amerykanie za głowę się złapali: „Co on mówi?”
Ja mówię: „Zaraz, chwilka. Jako prezydent wprowadziłbym taką rzecz – nadałbym prawa i obowiązki. Jakby ktokolwiek chciał dziś przyjechać do Polski, dziesięć lat wcześniej musiałby wysłać do Polski… na przykład sto tysięcy dolarów, czyli określoną sumę, żeby zapewnić sobie dobry start, ułożyć swoje życie. I to tylko dlatego, żeby nie zdestabilizować sytuację, nie zburzyć kraju przyjmującego. Bo na razie warunki nie pozwalają na inne rozwiązanie. A później powoli zdejmowałbym te ograniczenia, i w jakiś dzień wycofałbym całkiem – gdy się wyrówna poziom rozwoju obu państw.
Ale dałbym takie prawo, ponieważ każdy ma prawo na przemieszczanie po całym świecie, ale musi też spełniać konkretne warunki.
I tak właśnie należy patrzeć na życie.