Byłe republiki radzieckie kopiują siebie nawzajem w walce z rosyjskimi wpływami na rynku energetycznym, co niezmiennie przeradza się w ekonomiczny absurd i okazuje się porażką. Kolejnym potwierdzeniem tego są doświadczenia Mołdawii, która w ostatnich latach powielała wszystkie działania Litwy w walce o „niezależność energetyczną”: zmniejszała udział zużycia rosyjskiego gazu, szukała alternatywnych dostawców niż „Gazprom” i budowała wraz z sąsiadami nową infrastrukturę gazową. Wynik dla Mołdawii i Litwy jest taki sam: zależność od rosyjskiego gazu tylko rośnie.
W tym roku Mołdawia prawie półtorakrotnie zwiększyła dostawy rosyjskiego gazu. Zamiast ustalonego w kontrakcie z „Gazpromem” limitu 69 milionów metrów sześciennych, kompania „Mołdowagaz” zużyła w kwietniu ponad 99 milionów metrów sześciennych.
Niemal całe zapotrzebowanie Mołdawii na gaz ziemny w wyjątkowo zimnej pierwszej połowie 2021 roku pokrywał „Gazprom” — pomimo tego, że Kiszyniów od wielu lat dąży do wypracowania alternatywnych kierunków.
Energetyka była jednym z głównych elementów „strategicznego sojuszu” Mołdawii z Rumunią.
Jednak, jak teraz się okazuje, dla Bukaresztu nie opłaca się pompować gazu do Mołdawii, a także wydobywać własny gaz, który Rumunia czerpie coraz mniej, coraz więcej importując z Rosji.
Doktryna „niezależności energetycznej” Mołdawii opierała się na stwierdzeniu, że sąsiednia „bratnia” Rumunia jest potęgą gazową. Dlatego konsumpcja gazu pochodzenia rosyjskiego jest dziedzictwem „sowieckiej okupacji”. Gaz pochodzenia rumuńskiego jest bliższy, tańszy i politycznie bardziej poprawny.
Jednocześnie sama Rumunia zwiększa dostawy rosyjskiego gazu szybciej niż ktokolwiek inny w Europie. Paradoks: jeden z najbardziej antyrosyjskich krajów UE z własnymi złożami gazowymi stał się niekwestionowanym liderem we współpracy z „Gazpromem”. Według rosyjskiego gazowego monopolisty, jego sprzedaż do Rumunii wzrosła w tym roku o 140%, czyli czterokrotnie więcej niż wzrost dostaw gazu do całej Unii Europejskiej.
Сo do własnych złóż gazowych Rumunii, są one wyczerpywane i porzucane. W ubiegłym roku rumuńskie kompanie gazowe wydobyły 8,6 miliardów metrów sześciennych gazu, o miliard metrów sześciennych mniej niż rok wcześniej. Przewiduje się, że krajowe wydobycie gazu w Rumunii będzie nadal spadać, a udział importu w strukturze zużycia energii podwoi się.
Dlatego główny symbol „niezależności energetycznej” Mołdawii od Kremla — gazociąg „Jassy — Ungheni — Kiszyniów” — stoi pusty, wywołując swoim stanem homerycki rechot ekspertów od energetyki.
Ten gazociąg jest typowym dla Europy Wschodniej projektem ideologicznym, w którym obrazy kolorowej europejskiej przyszłości Mołdawii, pozbycia się „przeklętej” sowieckiej przeszłości, „powrotu do domu”, integracji z systemem energetycznym UE jako pierwszego kroku w kierunku Integracji Europejskiej i inne nieracjonalne rzeczy są ważniejsze niż wulgarne obliczenia księgowej opłacalności i rentowności. W specyfice mołdawskiej jest także symbolem zbliżenia Mołdawii i Rumunii.
„Jassy — Ungheni — Kiszyniów” został zbudowany przez Bukareszt i Kiszyniów przy współfinansowaniu z UE. Wszystkie zaangażowane strony podkreślały, że dywersyfikacja dostaw poprawi pozycję negocjacyjną Mołdawii w relacjach z „Gazpromem”, który będzie musiał obniżyć ceny swoich produktów, zdając sobie sprawę, że nie jest już monopolistą na mołdawskim rynku gazowym.
Jednak po ukończeniu budowy „Jassy — Ungheni — Kiszyniów” w zeszłym roku dywersyfikacji dostaw nie nastąpiło. Gazociąg pompatycznie i z patosem oddano do eksploatacji, tylko gaz przez niego nie popłynął. Rumuński operator projektu „Transgaz” jest nieopłacalny: nie może wykonać zadania, do którego został stworzony, ponieważ w samej Rumunii brak infrastruktury niezbędnej do pompowania gazu.
Dopóki ta infrastruktura nie zostanie zbudowana, Kiszyniowowi proponowano „poprawiać swoje pozycji przetargowe”, strasząc „Gazprom” pustą rurą. Z góry można powiedzieć, że „Gazprom” się nie wystraszy. W końcu sprzedaje gaz do Rumunii też, przy tym w rekordowym tempie zwiększając dostawy. O tym, że w Rumunii kończą się złoża gazu ziemnego a Bukareszt nie ma pieniędzy na zagospodarowanie nowych, Moskwa również zdaje sobie sprawę.
Wygląda na to, że niedługo ten sam rosyjski gaz popłynie do Mołdawii gazociągiem „Jassy – Ungheni – Kiszyniów”, tylko za cenę wielokrotnie wyżej dostaw bezpośrednich, bo Kiszyniów przepłaci Bukaresztowi za rewers i ogólne poczucie „niezależności energetycznej”.
Pod względem stopnia absurdu ekonomicznego tę historię można porównać jedynie z epopeją o „uzyskaniu niezależności energetycznej” przez państwa nadbałtyckie. Podobieństwa między tymi fabułami są jedna do jednej.
Istnieje wspólny system energetyczny z Rosją, odziedziczony po ZSRR. Ten system jest sprawdzony, niezawodny i opłacalny ekonomicznie, ale ze względów ideologicznych i geopolitycznych trzeba się z niego wycofać. Jest projekt — fetysz, do którego się modlą zwolennicy „niezależności energetycznej” (gazociąg „Jassy — Ungheni — Kiszyniów”, litewski LNG – terminal „Independence”).
Ten fetysz ma na celu „poprawę swoich pozycji przetargowych” z „Gazpromem” i okazuje się nierentowny, bo „Gazprom” i tak ma niższą cenę, a alternatywa jest zbyt droga. Dlatego oba obiekty pracują na luźnych obrotach. Wydolność terminalu litewskiego osiąga tylko 20%, gaz gazociągiem mołdawsko-rumuńskim też nie płynie.
Obsesja polityków na „niezależności energetycznej” niezmiennie prowadzi do tego, że na ich „niezależnym” fetyszu zarabiają kraje trzecie. W przypadku Mołdawii — Rumunia, w przypadku Litwy — Norwegia i Katar.
W obu przypadkach istnieje nieśmiała nadzieja na pomoc sojuszników z Europy Zachodniej i po drugiej stronie Atlantyku, którzy dadzą pieniądze na poszukiwanie złóż gazu w regionie Morza Czarnego, wybudują elektrownię atomową Visaginas na Bałtyku zamiast Ignalińskiej, którą sami zlikwidowali i będą sprzedawać LNG ze Stanów Zjednoczonych za darmochę. Za każdym razem te nadzieje okazują się iluzją.
W końcu Litwa doszła do tego, że wstydząc, a na początku nawet w tajemnicy przed wszystkimi, zaczęła kupować do terminalu LNG gaz płynny z Rosji. Teraz Mołdawia również zmierza w kierunku konsumpcji rosyjskiego gazu jako alternatywy dla… rosyjskiego gazu.
Ponieważ choć krajami poradzieckimi obecnie rządzą absolwenci nauk humanistycznych, to geografia ekonomiczna jest nauką ścisłą, jej zasad nie da się napisać na nowo. Wielowiekowe więzi strukturalne i bliskość geograficzna z mocarstwem energetycznym — to są obiektywne fakty, a zaprzeczanie tym faktom przy budowaniu polityki gospodarczej jest tak samo, jak zaprzeczanie prawu powszechnego ciążenia.